Od kiedy zaczęłam trening wg. planu FIRST i biegam tylko 3 razy w tygodniu, każdy mój bieg wydaje mi się ciekawy i warty opisania;) Może dlatego, że sa tak rzadkie to sa szczególne. Może dlatego, ze wymagają sporo wysilku. A może po prostu dlatego, że po każdym, bez wyjatków, jestem z siebie mega MEGA zadowolona🙂
W tym tygodniu motywacja nieco słabsza. Czytaj: powrót do rzeczywistości po długim weekendzie + praca + dodatkowy stresik:/ Niby bieganie pomaga na te wszystkie „dolegliwosci”, ale żeby wykonać zaplanowany trening też trzeba w sobie mieć powera, żeby chociaż ruszyć z domu. Poranne wstawanie w tym tygodniu też jakby cięższe. Ledwo sie wyrabiam na 9. Najważniejsze jednak, że leci do przodu.
Key Run workout #1 (czyli ten interwałowy) zawsze robie we wtorkowy poranek przed praca. Tym razem jednak odpuscilam już dzien wcześniej i zaplanowałam, ze pobiegne prosto po pracy. Z tego „prosto po pracy” wyszła godzina 21, jak bybiegłam z domu. Na szczęście Błażej chciał troche popstrykać (dzięki, znowu mam czym podkolorować posta;)) i odwiedził mnie na polach i towarzyszył do końca męki treningu.
Pierwszy interwał. I z czego się cieszysz?
Pilnujemy czasu. Ciężko potem odrobić cenne sekundy.
W planie było 10-20min + 2x1200m + 4x800m + schłodzenie. Oooj, cięzko było! Już po piwrwszj 1200-tce.. Po pierwszej 800-tce już chciałam do domu. Na drugą pobiegłam niebieganą wczesniej drogą, co by nieco asfaltem pobiec i urozmaicić bieg. I nagle moim oczom ukazała się sportowa kraina. Orliki, dokładnie. Dwa boiska, do kosza i mini-możnej, pełno ludzi, rowerów itp. Od razu jakoś tak fajniej sie biegło, a pozostałe 800-tki dokończyłam w calkiem przyzwoitym czasie (5:06 min/km). Do domu czlapałam ledwo żywa, ale very happy.
Key Run workout #2. Dzis rano. Budzik. 5:20. 5:30. 5:42 wstaję. Od przełożenia biegu na wieczór uratowało mnie tylko to, że wczoraj wieczorem uzupełniłam zapasy glikogenu chyba na maraton (tak, tak, wspaniałe ciastka Kepekli + krakery..) i myśl, że gdzieś trzeba spalić wykorzystać te energię. Czwartkowy bieg to Tempo Run. Czyli mocny, równy bieg przez wiele km. Dziś: 8k w tempie MT (middle tempo) czyli po 5:20-5:40 min/km. Ups. Było ciężko. Bardzo. Terenowo i nierówno + parno przed burzą. Ciastka najpierw dały moc, a potem kopa. W żołądek. Zdecydowanie nie jest to najzdrowsze paliwo do biegania.. Niemniej jednak jakimś cudem dokończyłam tą 8-kę. Średnie tempo wyszło 5:32 min/km. Całość 11km (5:50min/km). Kiedy ja ostatnio tyle biegałam? Oj, nie pamietam:)))
Morał:
lepiej wyjść na 10 min i spróbować, bo a nóż ciężki bieg okaże się zajebisty!