Niedziela obudziła nas na Przełęczy Karkonoskiej wspaniałym słońcem. W nocy się wypadało, wiec z rana było dość rześko. Szybka szamka, schroniskowa jajecznica dla B i B (tak, tak.. ) i w drogę. Pierwotnie planowaliśmy zejście do Szklarskiej przez Łabski Szczyt, a z tamtąd busem/stopem na Okraj. Opcja odpadła, bo mało kto na takie zadupie jak Okraj jeżdzi, a autobusów tez nikt nie sprawdził. Trasa powrotna powstała więc spontanicznie z „palcem po mapie”. Chodziło głównie o to, żeby nie maszerować znowu ta samą trasą i oszczędzić sobie podejścia pod Słonecznik. I tak wyruszylismy na czeskie szlaki..
Bagira poczatkowo nieco sie ociągała (widać zakwasy ją już dopadły), ale po rozruszaniu kości znowu wesoło człapała.
Trafilismy na pusty (!) żółty szlak ciągnący sę wzdłuż strumienia, gdzie Bagira mogła na bieżąco chłodzis łapy i brodzić, czyli to co kocha najbardziej;)
Happy Bagira = brodząca Bagira.
Docieramy do schroniska Biela Bouda. Ruch w interesie powoli się rozkreca, pojawiają sie pierwsi turyści. Blas rozpoczyna piękny dzień (jak wczoraj!) od czeskiego browarka:))
Stąd ruszamy znowu w górę (do tej pory był lajcik, tylko w dół) szlakiem wzdłuż doliny Białej Łaby. Głośny szum strumienia towarzyszy nam non stop. Niestety wznosimy sie coraz wyżej i odchodzimy od wody. Bagira nie raz ma ochote zrobić „jump!”.
Idziemy coraz wyżej i wyżej. Celem kolejnego postoju jest schroniski Lucni Bouda, największe i najstarsze schronisko w Karkonoszach. Rzczywiście wygląda jak wielka buda pośród łak!
Słońce smaży konkretnie, a cienia jak na lekarstwo. Niestety perspektwy na dajszą trasę też mało optymistyczne…
Trzeba sie chłodzić póki można! Choćby w jeziorkach torfowych!
Ruszamy dalej.
Znowu do Śnieżki. W domu Śląskim tłumy turystów, autostrada na Śnieżkę też zakorkowana.. Grrr.. i do tego wszystkiego jeszcze to palace słońce.. Robimy przerwe na jeden obiad na 3: Blas – tłuste fryty, Bagira – mięcho, pańcia – suróweczki. Było byszne, dla każdego z osobna;)
Wreszcie odbijamy w prawo w kierunku Okraja. Flashback. Stąd juz znajoma droga. bagira niestety ma juz dość, nikt z nas nie przewidział TAKIEGO słońca przez CAŁY dzień. Biore ją na smycz, żeby równo szła i staram sie robić jej cień (ludzki baldachim) swoim wielkim plecakiem, który, nota bene, zaczyna mi nieco ciążyć…
Jest wreszcie troche cienia! 30 min przerwy w Jelonce, gdzie w środku nie mozne jeść i pić (!) własnego prowiantu pod groźbą 500kc! Bagira kima na trawie, Blas zalicza mega puchar lodowy, a ja czeskie Lentilki. Yumm!
Ostatnie metry i… jeeeest widać wioskę! Po ok 8-9 godzinach docieramy do auta. Zgon.
Podsumowując: trek dał na m w kość ciężarem plecaka i pogodą. Przy okazji nowy plecak sprawdził się super (Tato, niestety co ciężar to ciężar, nawet najlepszy plecak nie ma skrzydeł!). Cascadie nawet pod takim obciążeniem spokojnie na kilka godz. marszu się nadaja. Stare buty odcisków nie zostawiaja (ups, Blas nie miał takiego szcześcia). Achilles też w miarę ok, po pierwszym dniu samo przeszło.
Jestem dobrej myśli jesli chodzi o Nepal. Damy radę!
2 myśli w temacie “Być jak Szerpa, czyli weekendowy Karkonosze hike (dzień 2)”
Możliwość komentowania jest wyłączona.