Jest! Wreszcie w drodze! Po kilku ostatnich dniach pakowania, upychania, uszczuplania bagażu wreszcie wyruszyliśmy! Bagira odstawiona do rodziców będzie się dobrze bawić, choć z pewnością zatęskni za ukochaną pańcią. Ale co zrobisz. Jak bym mogła to bym ją też zabrała:/
Pociągiem ruszamy do stolicy. Jedzie się całkiem przyjemnie, pewnie dlatego, że mamy przedział dla siebie. W Wawce lekkie problemy ze znalezieniem autobusu na lotnisko, ale w końcu trafiamy na właściwy przystanek. Szybkie zawijanie plecaków w folię Jan Niezbędny (podobna usługa na lotnisku 40 zł) i już nadajemy plecaki, spotkamy się dopiero w Nepalu;) Mam nadzieję, że bez problemów.
Foliowanie na lotnisku w Warszawie
Na samą podróż do Nepalu niestety musimy poświęcić 1.5 doby. Połączenia między lotami mamy totalnie od czapy… Po kilka godzin czekania przy każdej przesiadce. Pierwsza – Londyn. Dwie godziny lotu, następnie 8h czekania! Nuuuudyyy. Szwędamy się gdzie się da, tochę dookoła lotniska, ale nic ciekawego nie ma. Potem odkrywamy raj sklepowy w strefie odlotów i tylko wchłaniamy z nudów słodycze.
Długie oczekiwanie – lotnisko London Heathrow
Lot do Delhi trwa ok 8h. Całkiem jest przyjemnie, samolot (British Airways) ok, każdy ma swoje TV, więc oglądamy filmy albo śpimy przez całą drogę. Podają jedzenie już w klimatach azjatyckich, bliżej niezidentyfikowane papki i wszystko przyprawione masalą. Blas jest w 7 niebie! Do Delhi dolatujemy z samego rana i zaspani gramolimy się na kolejne lotnisko w poszukiwaniu miejsca do przeczekania.
Lotnisko w Delhi okazuje się być bardzo przyjemne. Olbrzymie, długie hole wyłożone wszędzie dywanami (w indyjskie wzory), pełno miejsc do kimania, mało ludzi. Znowu zwiedzamy w kółko co się da, pijemy mango lassi (z pewną obawą już o miejscowe bakterie) i lokujemy się na leżankach. Jeszcze tylko kilka godzin wytrzymać!
Lotnisko w Delhi – Błażej zapoznaje się z planem naszych wakacji. Pierwsze indyjskie żarełko.
W końcu po 5h czekania i 2.5h lotu lądujemy u celu. Katmandu. Plecaki szczęśliwie całe też są, choć worki nieźle poszarpane. No, to teraz możemy zaczynać! Na dzień dobry kolejka do wizy (20 dolców od osoby). Mnie się przypomniało, że zapomniałam zrobić zdjęć w domu. Ale nie ma problemu – juz pan z budki zaprasza. W 30 sekund i 300 rupii mam 2 zdjęcia, które nie wiedzieć komu i czemu są potrzebne, bo zaraz i tak utoną w stosie papierków u urzędnika w okienku. Oczywiście do okienek mega kolejki. W około sporo trekkersów, po rozmowach słychać, że wcale nie jesteśmy tacy oryginalni z trasą do Everest BC, bo co druga osoba właśnie zmierza w tamtym kierunku;)
Po załatwieniu wszelkiej papierkologi wreszcie wpuszczają nas do Nepalu! Przed lotniskiem dziki tłum miejscowych, taksówkarzy i naganiaczy do hoteli. Od razu można się poczuć jak w zupełnie innym świecie: dookoła czarne “gęby”, ogólny bajzel, trąbiące auta. Taki onieśmielony turysta, prosto z samolotu, z plecakiem od razu równa się cel: kasa. Wdaję się w gadkę z jednym kolesiem co nagania do hoteli, wybieramy jeden na chybił-trafił, “Pielgrzym” za 10 dolców. Płacimy mu z góry kasę, nagle zjawia się inny koleś, prowadzi nas do innego kolesia, który ma nas zawieźć swoją pseudo-taxą do hotelu. Wszystko w kilka minut “załatwione”. Takiego “załatwiania” na słowo honoru, jak się później przekonamy, jest tu pełno na każdym kroku.
Droga do dzielnicy Thamel, w której znajduje się większość hoteli, zasługiwałaby na oddzielny wątek. Kierowcy jeżdżą tu bez żadnych reguł i zasad. Na ulicach morze pojazdów: auta, skutery, rowery, ryksze. Smród spalin straszny, większość na skuterach czy rowerach ma na twarzach maski. Pojazdy mijają się na centymetry, wydawało by się, że zaraz jakiś nas przyszoruje, ale o dziwo nic takiego się nie dzieje. Aha, no i klaksony. Non stop. Na wszystko. Mijamy zakątki miasta, gdzie raczej turyści nie spacerują: pełno śmieci na poboczach, rudery, sypiące się chałupy, rzeka tonąca w śmieciach. Z tego wszystkiego chyba zapomnieliśmy dokumentacji foto;)
Kathmandu, dzielnica turystyczna Thamel, by night
Docieramy do “Pielgrzyma”, wszystko już na nas czeka “załatwione”. Pokój może być, chociaż beton w łazience pod prysznicem to nie szczyt luksusu jak się bierze ostatni prysznic;) Pan kierownik podpytuje czy wybieramy się na trek i czy nie potrzebujemy przypadkiem biletów albo pozwolenia na trekking, bo jak tak to on wszystko załatwi natychmiast. Oczywiście, podłapuję gadkę bo wizja wylotu do Lukli dzień wcześniej jest kusząca! Zaraz zjawia się koleś, co nas prowadzi do innego kolesia do agencji trekingowej, gdzie “załatwią” nam wszystko: kartę TIMS (pozwolenie na trekking) i bilet na jutrzejszy samolot. I tu na słowo honoru zostawiamy 600$ (wszystko za 2 osoby, straaaasznie przepłaciliśmy, co najmniej 50$), a bilety przyniosą nam wieczorem do hotelu. Hmm, no cóż. Chyba nie mamy wyjścia.
Ostatnia wieczerza (i alko) przed trasą
Idziemy więc w miasto pozałatwiać ostatnie drobiazgi, skoro jutro z rana zaczyna się nasz trek! Przede wszystkim gotówka, którą wyciągamy partiami. Potrzebujemy gotówki na ponad 2 tygodnie, bo bankomatu prawdopodobnie nie spotkamy. Blas obkupuje się jeszcze w miejscowe podróby: kijki (beznadzieja,ciężkie i jak się potem okazuje, nie do pary) i czapkę oraz 16 Snickersów.
Łazimy trochę po wąskich i hałaśliwych uliczkach w poszukiwaniu knajpy, ale wszędzie panuje straszny harmider i hałas, łatwo się zgubić bo każda wygląda tak samo. Wracamy do naszego “hotelu”, gdzie jest całkiem miły skwerek z restauracją na dworze, na ostatnią porządną kolację. Piwkujemy sporo, Blas zjada chyba z 6 chapati (placki na ciepło ala tortilla), ja zjadam jego dhal bhat (potrawa nepalska z ryżu, warzyw i zupy soczewicowej) bo nie wiedzieliśmy, które zamówienie jest które. W czasie kolacji rzeczywiście zjawia się koleś z naszymi biletami i kartami. Wylot – 9.00 rano!
Poniżej wydatki, jakie zanotowałam. Będę je dodawać pod każdym wpisem. Być może przydadzą się komuś, kto dopiero zmierza do Nepalu (sezon wiosenny 2012 już za kilka miesięcy!!).
Przelicznik (w przybliżeniu): 200 NPR = 3$ = 10 zł.
10$ Pokój, hotel “Pilgrim”
2×300$ Bilety do Lukli + karty TIMS
1400NPR Kolacja (2x dania, dodatkowe chapati, 3x piwo 0.6L)
150NPR Czapka
2000NPR Kijki do nordika
16x55NPR Snickersy sztuk 16
Notatki wyprawy do Everest Base Camp i Gokyo w Himalajach (sumiennie) prowadzone „live”, w czasie wyprawy. Uzupełnione i wrzucone na 42 km and more po powrocie. Więcej na blogu w kategorii Nepal. Aby otrzymać powiadomienie o nowych wpisach zapisz się do „Powiadomienia e-mailem” (po prawej) lub dodaj RSS 42km w swoim czytniku.
Zobacz początek relacji z trasy lub następny odcinek.
Nieźle. Wpis tej masakry na ulicach oddaje wszystko. Pewnie można stracić sporo kasy a i zamiast w hotelu wylądować w burdelu 🙂
Pozdrowienia i czekamy na relację z kolejnych dni wyprawy.
Mara, Ewa i Kuba.
No początkowo masakra, trochę się „zagubieni” czuliśmy i uciekliśmy w góry. Po treku już nabraliśmy „grubszej skóry”, wiec już nas tak nie raziło;)
Kolejne odcinki się produkują;)
Pozdrawiamy!!!