XI Cracovia Maraton – relacja

Ta relacja z XI Krakowskiego Maratonu będzie ponownie oczami kibica  jako, że ostatnimi czasy bliżej mi do niedzielnego truchtacza niż biegacza w pełni sezonu na bicie rekordów w biegach ulicznych.

Nie mój był to start co prawda (spokojnie Kate, i na Ciebie przyjdzie czas w odpowiednim momencie..), ale mojego zawodnika. Blas trenował pilnie pod mym czujnym okiem przez ostatnie 16 tygodni wg planu First. W niedzielę leciał na złamanie 3:30h. Ostro!  Planowana poprawa życiówki sprzed roku o całe pół godziny.

Ale od początku.

W sobotę zawitaliśmy w stolicy Małopolski u naszych starych(!) dobrych przyjaciół. Wyjazd był świetnym pretekstem, żeby sie wreszcie zobaczyć i rozpracować (niejedną) butelkę wina. Tylko Blas się wyłamał i  zachował totalną abstynencję. Za to nadrobił ilością bananów jaką pochłonął przez całą sobotę;)  Ogólnie chill przedmaratoński:) przynajmniej dla kibiców;)

Niedzielny ranek obudził nas przepiękną pogodą! Piękna może dla nas – kibiców, natomiast dla startujących – not so much… Jest takie stare polskie powiedzenie o zimie i drogowcach… podobne chyba powstanie o lecie i krakowskich maratończykach…

IMG_9667A

Przedmaratoński chillout z kotem w tle

Gotowi… do startu…

Oczywiście nie obyło się bez lekkiej nerwówki parkingowej. Jak to zwykle bywa, gdy przyjeżdża się na ostatnią chwilę, bo wszystkie drogi dojazdowe do centrum są już obstawione przez panów w mundurach, a uliczki poblokowane przez równie pomysłowych towarzyszów biegu. Chłopaki polecieli w ramach rozgrzewki na start, a my z Ewą kołowałyśmy miejsce postojowe. Na szczęście zdążyłyśmy na start!

1cracovia_maraton_2012_1

_cracovia_maraton_2012_7

… Start!

Muszę przyznać, że zrobił na mnie wielkie wrażenie. Morze maratończyków, przy dźwiękach Piratów z Karaibów, każde z nich wyrusza we własną “drogę”. Drogę długą i mozolną, ciężką zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ale na starcie tego nie widać. Na starcie widać tylko radość, dumę, szczęście, że wreszcie nastąpiła TA chwila. Chlip… serio się wzruszyłam, nie tylko z resztą ja i nie tylko ze względu na niewyrównane rachunki z maratonem;) Ach, piękne to było!

_cracovia_maraton_2012_55 _cracovia_maraton_2012_8

Wśród dominującego testosteronu znalazło się nawet kilka pań

Kibicowanie & zwiedzanie

Nie tylko biegusy dzięki maratonowi mają okazję pozwiedzać trochę miasto, także my – kibice. Oczywiście nasz zawodnik leciał prawie na rekord świata, więc nie można było się zbyt daleko oddalić, ale i tak zobaczyłam ładny kawałek starówki, rynek i Wawel.

  cracovia_maraton_2012_12 cracovia_maraton_2012_13cracovia_maraton_2012_14

Nad Wisłą zażywaliśmy dobrą godzinę kąpieli słonecznej w oczekiwaniu na pierwsze charty. Niesamowite, że na Wawelu pojawili się już po 1:59h, wcześniej będąc w Nowej Hucie na drugim końcu miasta. Chyba pierwszy raz w życiu z bliska widziałam jak biegają tacy zawodnicy: wielkie susy i na paluszkach!

1cracovia_maraton_2012_9 cracovia_maraton_2012_10

Czas płynął nieubłaganie i trzeba było zbierać się na metę rozkładać czerwone dywany stanowisko powitalne dla naszego dzielnego B.

 _cracovia_maraton_2012_17 _cracovia_maraton_2012_18

Czekamy i czekamy. Biegną balony na 3:15. Starzy. Młodzi. Panie. I panowie. A Blasa ni widu, ni słychu. Mam złe przeczucia, bo wiem jak nie znosi biegać w upale. Poza tym przygotowywał się w skrajnie niskich temperaturach, jakieś 30 stopni niższych! Adrenalina sie nam udzieliła, tym bardziej, że trzeba było nieźle walczyć o dobre miejsce obserwacyjne;)

Zgon na mecie

Biegną balony na 3:30! Same. Oj, już wiem, że jest ciężko. Jak widzisz, że Twoje cele oddalają się, ciało powoli odmawia posłuszeństwa, to i głowa nie poniesie sama…

W końcu JEST! Widać go! Kurcze, wlecze się nieziemsko, całkiem nie jak Blas, który na każdych zawodach na finiszu speeduje ile sił w nogach! Wpada na metę po 3:40h i poprawia swoją dotychczasową życiówkę o 18 minut! Jesteś wielki, kochanie!!! Temperatura, słońce oraz za szybkie tempo balonów, które na połówce były za wcześnie o kilka minut (!) spowodowały wypalenie (potocznie zwane “sfajczeniem się”) po pierwszych 20 km. Potem było już tylko gorzej (całkiem jak ja to to właśnie pamiętam).

 1cracovia_maraton_2012_19 1cracovia_maraton_2012_20

Czerwone minimusy o przebiegu 10 km spisały się znakomicie.

1cracovia_maraton_2012_21

Końcowe przemyślenia

Maraton. Love it or hate it? Takie mieszanie odczucia odebrałam po Błazeja wyczynie. To ja może najpierw nauczę się te połówki biegać…

1cracovia_maraton_2012_22Ałaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!

Zdjęcia z XI Cracovia Maraton na Albumie Picasa 42kmandmore

Reklama

9 myśli w temacie “XI Cracovia Maraton – relacja

  1. fitnezzja 25 kwietnia 2012 / 11:52

    no ale jak tam główny bohater? marudził długo potem? co komentował? zadowolony czy rozczarowany, że mógłby jeszcze ciut szybciej? i jak tam mięśnie „po” w dzien następny? da się po ludzku chodzic czy raczej „robocopem”?

    • Kate 26 kwietnia 2012 / 14:44

      po pierwszym maratonie tak niestękał, a teraz go dopadło;) wszystko przez to tempo!

  2. Emilia 25 kwietnia 2012 / 13:24

    W trakcie się nienawidzi, a potem się kocha 🙂 Fajne zdjęcia, świetny musi być maraton w Krakowie.

    • Kate 26 kwietnia 2012 / 14:45

      Łydy blade jak były, tak są.

      Dzieki za linka, zaraz poprawie;)

  3. bikebees 25 kwietnia 2012 / 20:39

    @fitnezzja robokopem się jakoś da, gorzej po schodach…
    już trzeci dzień rowerowania, a nogi nadal bolą. Oczywiście trzeba było szybciej ;), ale nie po takim przestrzeleniu pierwszych 20km…

  4. biegizagraniczne 26 kwietnia 2012 / 07:54

    Uwielbiam te relacje. Mam podobnego kota. Gratuluję biegu.

  5. pawelbiega 26 kwietnia 2012 / 14:23

    Ech… Kraków… Wracają wspomnienia 🙂 Gratuluję wyniku!

Możliwość komentowania jest wyłączona.