Raptem tydzień po drugiej Wrocławskiej Dyszce pojawiła się okazja do kolejnego sprawdzianu – Cross między mostami w ramach Otwartych Mistrzostw Wrocławia. Imprezka odbywa się co roku i co roku oznacza bliskie już nadejście wiosny. Czasem bywa już nieźle ciepło, czasem jeszcze zimowo. Tym razem coś po środku – około zera stopni, zachmurzenie, ciapa. Chęci na ten bieg miałam takie sobie, ale co tam, lepiej przebiec się te naście w towarzystwie niż człapać gdzieś znowu koło domu. Plus oczywiście czas pewnie też krótszy, nawet jak się nie będę spinać. Plan więc był: oby do mety.
Tym razem Blas postanowił mi zającować. Aczkolwiek, według mnie, prawda jest taka, że kompletnie nie chciało mu się ścigać w taką pogodę, ale honor nie pozwalał mu totalnie olać biegu, więc się do mnie podpiął. Ale ciiii na ten temat.
Trasa prowadziła jak zwykle wałem nad Odrą, lecz tym razem tylko po jednym brzegu. W stronę jednego mostów Jagiellońskich szutrem, w stronę mostu Swojczyckiego podmokłą rozpaćkaną łąką. Dobrze ją pamiętałam sprzed roku, kiedy to na drugim kółku mocno dała mi się we znaki… chciało mi się płakać i zejść z trasy, tak ociężale mi się biegło!
W tym roku – nic z tych rzeczy. Konsekwentnie, twardo, w narastającym tempie do samego końca! Jak mały robocik;) Oczywiście żadnego lajtowego truchtu nie było, bo się za bardzo wkręciłam. W wyprzedzanie:) Od jednych legginsów, do następnych. Od jednego biegacza, do następnego. Chwilę załamki miałam tylko na drugim kółku kiedy to znowu zbiegliśmy na łąkę, ale szybko się pozbierałam i dawaj przed siebie!
Ale najlepszy w całym biegu jest czas jaki udało mi się wykręcić! O 13 sekund na kilometr szybciej niż tydzień temu, w dodatku na gorszej nawierzchni i dłuższej trasie! Czas lepszy niż rok temu o przeszło 10 minut. 1:04:55. Ja serio mogę biegać szybciej!!!
Mina nietęga. Gdzieś na końcówce drugiego kółka.
„Nie wierzę!”
Idę poszukać kolejnego biegu, coby motywacji nie stracić! Ciao!