Nieco spóźniona relacja z sobotnio-niedzielnego wydarzenia, aczkolwiek wątpię czy jest jeszcze ktoś, kto nie słyszał o wrocławskiej wpadce;) Na fejsie aż huczało z oburzenia!
Noga za głowę? Aha, jeszcze nie teraz.
Ten półmaraton miał być szczególnym – pierwszym od 2 lat większym biegiem. Ostatni raz pobiegłam połówkę w Grodzisku w 2011, gdzie dorobiłam się nowej anty-życówki. Od tamtej pory jakoś nie złożyło się, żeby pobiec zawody na więcej niż 10K. Dzięki temu, że organizatorzy zwiększali limit dwukrotnie, udało mi się załapać na pakiet i na Pola Marsowe, gdzie startowała impreza, przyjechałam pełna nadziei i powera do biegu! Po cichu nawet liczyłam na życiówkę😉
19.00 – rozgrzeweczka, streczing i takie tam.
19.50 – “jeah! zaraz startujemy! jeszcze skoczę do tojtoja!”
20.00 – wciąż stoimy. “O kurcze, Garmin nie chce wystartować”
20.20 – wciąż stoimy.
20.30 – start przeniesiony na 21.00
21.00 – gotowi do startu…?!
21.10 – start przeniesiony na 21.30. W kolejce zaczynają się gadki o jedzeniu i obliczanie do której to wszystko potrwa. Idziemy po banany i wodę w okolice mety.
21.40 – gotowi do startu…?! Półmaraton ODWOŁANY.
Tak naprawdę to do końca nie wierzyłyśmy, bo u nas z tyłu w okolicy sektora „1:56-2:00” nic nie było słychać. W nadziei na dokładniejsze informacje przepychamy się z Anią na przód. Nagle w okolicy startu/mety tłum rozpoczyna bieg, jak by to był prawdziwy start! Plotka niesie, że “policja nie pozwala, ale i tak biegniemy!”. No to biegniemy! Zobaczymy co będzie dalej:)
Buzia sama się śmieje każdemu dookoła. I nie jest to tylko skutek biegowych endorfin, a raczej uczucia, że robimy coś fajnego wspólnego i NIELEGALNEGO:) Atmosfera jest niepowtarzalna, jak byśmy się wybrali na wesołą niezobowiązującą wycieczkę po nocnym Wrocku!
Po drodze mijamy policjantów, którzy sami chyba nie wiedza co robić. Niektórzy nawet rozdawali wodę, bo punktów odżywczych nie było już na trasie (swoją drogą, kto je zdążył już zebrać?). Kibice okazali się niewiarygodni! Aplauz i oklaski na trasie i mecie, sprawiły, że ta noc to było prawdziwe święto biegaczy!
Zrobiłyśmy ok 13 km trasy i zawróciłyśmy na metę nieco dziwną trasą, zahaczając o Wyspiańskiego, gdzie na 18-tym km wolontariusze, jako jedyni, rozdawali zapasy izo i wody. Po drodze można się było przekonać, jak nielegalni pięknie zakorkowali miasto o północy:
Dla mnie całe wydarzenie miało pozytywny wydźwięk. Dało nową energię i motywację by na nowo postartować w biegach ulicznych, które mocno zmieniły się w ciągu ostatnich 2 lat (z kilkuset startujących na tysiące!) Przykry natomiast pozostaje fakt, jak można było zorganizować imprezę na 4 tysiące ludzi i tak ich olać. Ani przeprosiny, ani lewe medale, ani zwrot opłat (tak słyszałam) nie wynagrodzi tym, co przyjechali z daleka na prawdziwy wyścig na 21 km i odjechali z kwitkiem.