Jest wtorek po Maratonie. Właśnie wróciłam z lekkiej 4 km przebieżki z koleżanką. Patrzę na Garmina i mój niedzielny wyczyn i normalnie nie wierzę. Tempo 5:43 min/km na 42.4 kilometrach! JA jestem w stanie TAKIE tempo utrzymać przez TYLE km?! Ja tyle to ja do niedawna na chodnikowej 8-ce miewałam i nazywałam to tempo run. Nie-sa-mo-wi-te!
Gorzej być nie może?
Ale od początku. Rano obudził mnie budzik o 6, całkiem luźno wstałam i na autopilocie: banany, owsianka, kawka, ubranie, spacer z psem, auto i kierunek Olimpijski. Po czwartkowej panice, radach dobrych ludzi, tych dobrych i tych całkiem głupich, wiedziałam już, że stanę na starcie. Choćby się waliło i paliło, to na Olimpijski jadę. Tego, że przebiegnę, w dodatku z życiówką (do pobicia czas 4:54 z 2008 roku) byłam pewna. To dało mi pewność siebie i spokój w niedzielny poranek. Miałam co prawda z tyłu głowy marzenie o 3:59, ale nie za cenę kontuzji kolana. Jak by mało było przeciwności losu, Maraton wypadał w najbardziej fatalnym dniu miesiąca jaki dziewczynę może spotkać:/ Tego już było za wiele! Plan był prosty: startuję na wynik <4h i trzymam go tak długo jak się da. Jak się nie da, trudno. Po to też konieczny był Garmin, bo tempa serio trzeba pilnować od samego początku, non stop.
Na starcie w sumie wszystko tak szybko się działo, idealnie zgrałam to w czasie, żeby oddać rzeczy do depozytu, zaliczyć TT i ustawić się na starcie. Do balonów na 4:00 nie dopchałam się, ale też nie chciałam dodatkowej presji, jak bym chciała się ich utrzymać, więc olałam.
Start z bramy na Stadionie Olimpijskim (fot. gazetawroclawska.pl)
Gdzie jest taxi?
Euforia i wzruszenie po starcie szybko minęły. Pozostało tylko klepanie asfaltu. Nie powiem, nie były jakieś szczególnie wygodne te pierwsze km, ale też nie panikowałam i czekałam aż się rozkręcę (moja rozgrzewka miała jakieś 500m). Mijają pojedyncze kilometry. Wolno. Przynajmniej w mojej głowie, bo tempa pilnuję. Jak się zamyślę to spada do 6 z hakiem. Czuję, że ludzie mnie wymijają, ale staram się nie przejmować. „Spokojnie Panowie, mamy jeszcze 37km przed sobą!” Ja dalej czekam na właściwy rytm, a tu wielkie G! Kolano pobolewa, ale umiarkowanie. Na 15-km nogi mnie już bolą całe, nudzi mi się, jestem zmęczona i chcę do domu. Pada deszcz. Łapię doła, że mi się strasznie biegnie, że wszystko boli, a nawet nie ma połówki. Perspektywa dalszych kilometrów dobija mnie! Na 20-tym planuję zejść z trasy, jak dobiegniemy do centrum, gdzie będę w stanie znaleźć postój taxówek. Serio.
Plac Jana Pawła II (fot. Piotr Buga)
„Wake me up, when it’s all over”
Na 15-tym km włączam muzę. Zazwyczaj robię to co najmniej w drugiej połówce zawodów, ale tym razem potrzebowałam czegokolwiek , co mnie wyciągnie z czarnej dupy, w której byłam (okolice Stadionu). Cały czas sobie wmawiałam, że biegnę tylko do centrum. Nudy. Powoli zaczynam rozmyślać, o tym co będzie jak zejdę i co mnie najbardziej uderzyło to myśl, że ten cholerny Maraton mnie znów pokona. A co najgorsze, że będę się znów musiała z nim zmierzyć! O nie!!! Tylko nie to. Powoli zaczyna mi świtać, żeby może jednak odbębnić ten maraton. Jakkolwiek. Na zaliczenie…
Muza też robi swoje. Każde moje większe zawody mają jakąś piosenkę przewodnią. Tym razem to hicior Avicii „Wake Me Up”. Refren szczególnie pasuje mi do sytuacji. Dobiegamy do centrum, coraz więcej ludzi, co bardzo cieszy. Nie słyszę co krzyczą, ale widzę jak się uśmiechają. Wreszcie znajome ulice, którymi jeździło się setki razy, Biegniemy na Krzyki, czyli moje rejony. Kilometry uciekają spod stóp. Kolejni mijani zawodnicy też. A ja zaczynam czuć ten groove wreszcie! Łomatko, po 20-tu paru kilometrach ja się rozkręcam?!!!! Chyba jakaś nienormalna jestem!
Grzieś na Legnickiej pogrążona w czarnych myślach (fot. Piotr Buga)
Runners high
Frunę. Autentycznie, mam momenty na takim haju, jakbym się najarała czegoś zielonego, i to w sporej ilości. Smile na twarzy chyba mi się schodzi. Momentami sama siebie hamuję, jak mi tempo za bardzo wzrasta, bo przecież dobrze wiem, że runners high nie trwa wiecznie, a już na pewno nie do samej mety! Mijam same znajome miejsca, sporo ludzi, wyprzedzam cały czas, co daje jeszcze większego kopa. Okolice rynku. Ludzie powoli schodzą rozmasować nogi, albo maszerują. Kusi, ale jestem już tak blisko i chcę mieć to jak najszybciej z głowy! Nieśmiało lukam na zegarek i przeliczam. Kurcze, wiem, że będę blisko <4h, ale do mety zostało jeszcze 4 km, a ja nie dam już rady biec po 5:00min/km przez tyle. Wiem jednak, że wynik będzie blisko 4 i rozpiera mnie szczęście!
Widzicie to podobieństwo?! (źródło: maratonczycy.com)
Mam to!
Na ostatnim wodopoju po raz pierwszy przechodzę do marszu, żeby zrobić parę łyków. Nogi napier^&*ą!!! Zrywam się od razu do biegu, bo się boję, że później już nie będę w stanie. Mijam biednych ludzików w marszu, a sama cieszę, się że dla mnie Maraton zakończy się biegiem.
Never never give up! (fot. Paweł Szotek)
Wpadam na metę! Mega szczęście! Po 5-ciu latach od pierwszego Maratonu wreszcie jestem tu znowu i to w jakim stylu! Jestem z siebie dumna!
Od połówki wyprzedziłam 550 osób, do połówki mnie wyprzedziło 100. Druga połówkę zrobiłam szybciej o 2.5 minuty. Miejsce K30: 34/112, K: 119/443.
Kasia vs Maraton: 1:1
Wielkie gratulacje!
Szkoda, że nie zauważyłem Cię nigdzie na trasie. Może dodatkowy doping osobisty pozwoliłby urwać te niecałe 4 minuty, czyli czyli 5 s na kilometrze 😀
Szacun!
Bo po prostu jesteś świetna!, co tu dużo mówić… GRARTULACJE!
Gratuluję nowej życiówki!
Sprawdza się zatem porzekadło, że „nie każdy ból jest ważny” 😉
Wielkie gratulacje! Fajnie, że się nie poddałaś i do tego drugą połowę zrobiłaś szybciej 🙂
Dobra relacja! Fajnie prześledzić tą samą trasę z perspektywy innej osoby 🙂 Nic chyba tak nie cieszy jak życiówka :] Super, że się udało!
Przeogromne gratulacje! I jaki piękny negative split! I uśmiech jaki piękny! Pięknie! 🙂
I tak się biega maraton. Brawo! Brawo!
Gratulacje i szacunek za ciągłe pokonywanie siebie!! Jesteś dla mnie wzorem biegacza i kiedy biegnąc myślę o zejśćiu z trasy, przypominam sobie, że Ty nie odpuściłabyś:) Pozdrawiam
Gratulacje! Przebiec cały maraton z bólem w takim tempie? Jesteś mocna! Brawo! 🙂
yaaaay! 🙂 ogromne gratulacje 🙂
Pani Kasiu – Mistrzostwo Świata !!! Mistrzostwo Świata !!!! gratuluję i czasu i wytrwałości !!!
w pięknym stylu dała pani temu dystansowi „po mordzie” 😀
Szacun&respect Kasiu! Mam nadzieję, że za niecały miesiąc tak jak Ty rozłożę (po 4 latach) ten maraton na czynniki pierwsze.Jeszcze raz congrats!
No i pięknie!!! Chcę tak samoooooooooo 😉 Gratuluję jeszcze raz! Ja widzialam jak ładnie 3masz tempo równiutko , to wiedziałam że zakończysz wielkim sukcesem 😉
brawo, brawo i wielkie gratulacje, jesteś dzielna
Wielkie gratulacje ! Wygrałaś. Bardzo ładny czas na mecie (lepszy od mojego jeszcze) i co najważniejsze pokonanie kryzysu. Dałaś radę. Brawo!
Jesteś niesamowita!!! Podziwiam Cię od dawna 🙂 A sposób w jaki to opisałaś – przezabawny 🙂 Aż chce się brać udział w takich imprezach. Oczywiście dla mnie, laika będzie to 5 km na początek 🙂
Wielkie graty, Kasia! 🙂
Kate, te 500 osób wyprzedzone, magia!!! po takim występie to +100 do poczucia własnej mocy:) Co następne, co dalej? Nie możesz zmarnować formy, w jakiej teraz jesteś;)
A ja sobie zapamiętam najlepszy fragment, motywujący do dalszej walki na trasie: „mieć to jak najszybciej z głowy” heh;)
Super narracja 🙂 Gratuluję sukcesu!
Brawo!
Jesteś osobą, która mnie motywuje, bym też zaczął coś ze sobą robić!
Mam pytanie natury technicznej – w końcowej tabelce, zaraz nad zdjęciem, obok czasu masz liczbę po ukośniku – co ona oznacza?
Jeszcze raz gratuluję!
Te numerki to aktualnie miejsce wśród wszystkich biegaczy na danym punkcie kontrolnym. Stąd wiem ile wyprzedziłam od połówki:)
Kate Suuuuper, gratuluję i bardzo się cieszę, że to w końcu zrobiłaś !!!!
Kate, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, biegnąc w Berlinie swój maraton (pierwszy biegowy) myślałam o tej Twojej relacji. Że „runners high” nie może trwać wiecznie, żeby po punkcie odżywczym od razu przechodzić w bieg bo później może być trudniej… Na metę wbiegłam też z bananem na twarzy, no może trochę bardziej głupkowatym, bo wymieszanym z łzami szczęścia;) No co tu dużo gadać: chciałam Ci podziękować za te relacje:)
No i last but not least: co dalej:)?
Ania, przed chwilą przeczytałam Twoją relację i się normalnie wzruszyłam! Wielkie osiągnięcie i solidnie nabiegane 42.195!!! Wielkie WOW!!!
A co do mnie, hmm ciężko powiedzieć. Na razie mam po uszy biegania na długich dystansach, z reszta nie mam za wiele czasu, bo sporo czasu wolnego poświęcam jodze, nauce warsztatu jogi itp. Ale jakiś krótszy, najlepiej w terenie, bieg bym pobiegła. Jak nie znajdzie się nic ciekawszego to Cross Góry św Anny na 15 km 19. października. Łamanie 4 w maratonie zostawiam na wiosnę 2014 i wtedy będę się rozkoszować na całego:)))))
ps: nie można komentować u Ciebie na blogu.
wow, super, gratuluję! To co, za rok następny?;p
To chyba ta walka od początku do końca ze sobą, a czasami ze wszystkim wokół, sprawia, że maratony są uzależniające. Ogromne gratulacje 🙂 Łamanie „czwórki” wiosną, to będzie formalnością 🙂
Brawo Kasia!!!! Drugi maraton w pięknym stylu, życzę kolejnych z kolejnymi życiówkami!