Wyglądało jakbym porzuciła bloga na dwa miesiące. Poniekąd. Sporo się u mnie działo, ale powoli wracam do rzeczywistości, jak widać choćby po wpisie z półmaratonu😉
Na przełomie maja i czerwca spędziłam wspaniałe trzy tygodnie na Wyspach Kanaryjsich w towarzystwie mojego nowego męża🙂 Wycieczka była cudowna! Lepszego miesiąca miodowego nie mogłam sobie wymarzyć! Spodobało nam się do tego stopnia, że postanowiliśmy przedłużyć pobyt, będąc już na miejscu, gdy zbliżał się dzień powrotu. Ale od początku.
Wyspa nr 1. Teneryfa. Znana z plażowania i wylegiwania, drinkowania i imprezowania. Nie do końca. Dla nas to tylko miejsce lądowania Ryanaira, skąd ruszymy promem na naszą docelową wyspę – La Palmę. Zostajemy jednak na 3 dni – chcemy zaliczyć najwyższy szczyt Hiszpanii, wulkan El Teide.
Przy kieliszku i butelce wina. Tu się nic nie zmieniło!
Miasteczko Los Christanos, gdzie się zatrzymaliśmy, to jeden z największych ośrodków turystycznych na Kanarach. Pełne restauracji, barów, plażowiczów i emerytów z Wielkiej Brytani (wszędzie widać english breakfast). Znaleźliśmy tam jednak swoją miejscówę. Góra Guaza wyrasta tuż obok miasta przy zatoce i ma ok 500m npm. Na szczyt prowadzą przyjemne kamieniste szlaki, w sam raz żeby zaliczyć poranną konkretną przebieżkę;)
Góra Guaza nad Los Christianos – door to trail
Udaje się też znaleźć czas na jogę, zwłaszcza że co rano budzą mnie takie piękne widoki! Aż prosi się rozłożyć matę o świcie i zacząć dzień od powitania słońca. To moje jedne z moich ulubionych chwil na wyspie:)
Wydawać by się mogło, że w tropikach opychać będziemy się wypasionymi owocami, a tu porażka. Chyba nie sezon dla większości owoców. Jedyne co tacy maniacy owoców jak my możemy szmać w niemal nieograniczonych ilościach to banany i papaja. Kanarskie banany platanos są malutkie, często zielone i niesamowite w smaku! Bez porównania z tymi z supermarketów. Papaje natomiast są świetnym paliwem przed wycieczkami – są sycące i zawierają multum wody. Blas totalnie się od nich uzależnił!
Wycieczka na Teide wymaga wypożyczenia samochodu, bez niego ciężko dostać się na środek wyspy, gdzie znajduje się wulkan. Szosa wije się zakrętasami aż do wysokości ok 2 tysiące metrów. Na szczyt Teide, a właściwie do przed-szczytu, można udać się koleją (10 minut), bądź z buta. Naturalnie wybieramy to drugie.
Szlak nr 7 (dokładny opis szlaków) okrąża podnóże góry po lekko nachylonym pustynnym terenie, aby później ostro wspinać się wśród wulkanicznych skał do Schroniska, a następnie do stacji koleki. Stąd trzeba już mieć specjalne pozwolenie na “atak szczytowy”. Pozwolenie jednak trzeba zawczasu (nawet parę tygodni) załatwić przed stronę www, ponieważ na wąskim szlaku nie może przebywać na raz więcej niż 50 osób. Ta dość popularna praktyka na Kanarach ma chronić krajobraz i dziedzictwo naturalne wyspy, dlatego w górach kanaryjskich nie uświadczysz restauracji a la schronisko na Śnieżce czy parkingu na 100 aut.
Niestety trochę nie przewidzieliśmy, że pokonanie 1500m w pionie to nie wycieczka na 2 godziny, ale dobrych kilka dymania w górę. Skończyła nam się i woda, i paliwko. Na szczyt zasuwa się po luźnych, osuwających się kamieniach wulkanicznych – pumeksach. Całkiem jak wielkiej kuwecie. Na szczycie czekają na nas mega widoki i w nagrodę… zbieg w dół! Love it! Staczamy się na sam dół ile tylko pary w nogach. Dodatkowo ostre słońce, walące centralnie nad głowami cały dzień, wykończyło nas porządnie. Blas tradycyjnie, jak co roku, spalił się na maxa… Nie ma to jak udana wycieczka na początek wakacji!
Teneryfa u moich stóp
Teide zaliczone, czas na kolejną wyspę!