Kojarzycie książkę albo film Cujo, na podstawie Stephena Kinga? To horror o wściekłym bernardynie, co zabija ludzi. No więc wyobraźcie sobie, że biegniecie o poranku, przez słoneczne pola, dzień zapowiada się cudnie. Dobiegasz do piątego kilometra. Nawrót. I stajesz jak wryty. Sto metrów przed tobą stoi Cujo!!! No może nie dokładnie zabójczy Cujo, ale wielki bernardyn bez smyczy i właściciela.
(źródło: dogbreedinfo.com)
Cujo wydawał się bardzo zaciekawiony biegaczką i ruszył w moim kierunku. Skończyło się na tym, że przesiedziałam 10 minut w przydomowym ogrodzeniu na śmietnik (szykowałam się do przechodzenia przez płot, ale na szczęście było otwarte), aż Cujo łaskawie sobie poszedł w sobie tylko znanym kierunku.
(źródło: deathensemble.com, cultmoviesblog.blogspot.com)
Ja się pytam: co jest do cholery z tymi właścicielami tak niebezpiecznych psów?! Szlag mnie trafia za każdym razem jak mam taką akcję! A to nie pierwsza tego typu, miałam już „przyjemność” obcować z luzem puszczonym amstafem czy wielkim owczarkiem niemieckim. I nie chodzi tu nawet o biegaczy, ale o wszystkich ludzi, którzy przecież często spacerują tymi ścieżkami. Często ze swoimi psami, na smyczach, pod kontrolą. Tak ciężko postawić ogrodzenie?! Że mieszkasz prawie na wsi to znaczy, że wieś należy do Ciebie i Twojego psa?!
Sama jak wiecie jestem właścicielką psa. Też lubię puścić Bagirę luzem, żeby sobie swobodnie pobiegała. Zawsze jednak mam oczy dookoła głowy i reaguję na na to co się dzieje wokoło mnie. Pomimo tego, że Bagira jest bardzo łagodnym psem, nigdy nie zostawiłabym jej samopas, żeby sobie hasała koło domu.
A Wy, mieliście podobne akcje z Cujo? Jakie macie sposoby?