Zacznij dobrze dzień!

Teraz! Rano! Nie czekaj aż sam się rozkręci. Nie marudź, że zimno, że wcześnie, że praca, że tysiąc innych rzeczy przeszkadza. Na przekór, poszukaj pozytywów, dobrych rzeczy w Twoim życiu. Trzymaj się tego co Cię cieszy i co nastraja Cię radośnie.

Czy to

  • na spacerze z psem
  • na jodze – w czasie końcowej medytacji
  • biegając (no ba!)
  • przy porannej kawie
  • przeciągając się w łóżku
  • na rowerze
  • w tramwaju, ze słuchawkami z ulubioną muzą na uszach

zatrzymaj się i pomyśl:

Spędzę fajnie ten dzień! Mam wiele powodów by być szczęśliwym!

Od pewnego czasu świadomie (wcześniej chyba nieświadomie) stosuję takie właśnie afirmacje co rano. Nieważne co robię, nieważne jak ciężki czeka mnie dzień, zawsze staram się znaleźć chwilę dla siebie na zatrzymanie i pozytywne nastrojenie. To naprawdę działa!

Dziś piąteczek. Dzień szczególny, żeby być zadowolonym.

42kmandmore-joga2-800px

Stań na głowie, żeby pozytywnie zacząć dzień!

be_happy

Bądź szczęśliwy!

(źródło)

Reklama

1609

Do Maratonu Wrocławskiego pozostało 7 dni. Na mieście też jakby większe poruszenie masy biegowej, wszyscy szlifują końcówkę formy na wielki dzień. U mnie wręcz przeciwnie;P

Mój piękny 5 tygodniowy plan niestety spalił na panewce – nie wiem czy robię choć 50% tego co tam piszą. Przeprowadzka i inne Ważna Sprawy mocno uprzykrzyły mi życie ostatnio i pożarły resztki wolnego czasu kosztem treningu biegaczkowego.  Może to i dobrze, bo biegać to mi się ostatnimi czasy totalnie nie chce! Tzn, krótsze biegi tak, tempa albo interwały też ok, wszystko co ma do 10km i można pobiec szybko to fajnie. Wszystko co powyżej – nuuuuudaaaa! A długie wybieganie to już skaranie boskie! Na szczęście gdzieś tam mam  już zakodowane, że long run w niedzielę rano musi być i w sumie tylko jeden weekend olałam, aczkolwiek 30-stki (OMG!) nie powtórzyłam;)

Dziś było ostatnie dłuższe wybieganie. 18 km. Dupy nie urywa, ale odfajkowane i to jest najważniejsze:) Nawet się poopalać można wreszcie było:) Od teraz regeneracja. Laba. Planuję:

  • spać minimum 8h!!!! Koniecznie, strasznie niedospana jestem ostatnio.
  • nie pić codziennie, ani co 2-gi dzień wina. Zero. Null. Do niedzieli.
  • woda, woda, WODA!!!!
  • soczki buraczkowe
  • nie zrobić sobie krzywdy na jodze (kolana!)
  • mądrze jeść
  • kupić żele, bo ktoś mi rąbnął te co sobie wcześniej kupiłam!

42kmandmore-keep-calm-maraton

Do zobaczenia na starcie!

* biegnę z numerem 1609. Krzyknij, jak będę zamulać na trasie!

Maraton Karkonoski po raz pierwszy!

… i na pewno nie ostatni!!!

Meta - Maraton Karkonoski

Wreszcie emocje nieco ostygły i mogę na spokojnie zebrać nieco faktów do kupy i spisać relację z tego, chyba najważniejszego dla mnie w tym roku, biegowego wydarzenia.

Poranek wyścigu przywitał nas przepięknym słońcem już o godzinie 5 rano, można się więc było spodziewać niezłego hardkoru w południe. Dodatkowo obudził mnie lekki skręt kiszek, raczej z nerwów, bo reszcie dotarło do mnie GDZIE jestem i NA CO się porywam! Jakoś wcześniej o tym za bardzo nie myślałam;)

Na śniadanie przyszłego mistrza poleciał banan z płatkami i mlekiem sojowym, niby to co zawsze, ale ciężko przez gardło przechodziło. Cały rynsztunek przygotowałam dzień wcześniej, wystarczyło tylko rano wskoczyć w ciuchy, poupychać wszelkie biegowe wynalazki i tak na pasie zawisł mi ponad kilogramowy dodatkowy bagaż. Ups! Ciężko!

Maraton Karkonoski

Na starcie odwaliłam prowizorka rozgrzewki, przecież i tak się rozgrzeję 10 razy na początkowym podejściu. Szybkie buzi buzi, gadu gadu i już zapraszają na start. Reszta pcha się do przodu, ja mam czas i cały dzień, żeby ewentualnie wyprzedzać, więc ustawiam się kontrolnie z tyłu;)

42kmandmore-20130803-0705P1000774-800pxBlas ma ambitny plan, ledwo w miejscu może ustać!

42kmandmore-20130803-0707P1000776-800pxStart przy stacji kolejki na Szrenicę

42kmandmore-20130803-0709P1000778-800pxOstatnia szamka przed startem

3! 2! 1! Staaaart! I ruszyli mozolnie w górę! Rzeka biegaczy (bagatela 660 stęsknionych słońca!) pnie się w górę pod wyciągiem ku grani. Stresik jakby nie odpuszcza i przekonuje sama siebie, jaki to piękny dzień na całodniową wycieczkę po górach. Szlak mi dobrze znany z wycieczek z Bagirą, pamiętam jak tu nieraz drałowała. No skoro futrzak dał radę, to nie może być aż tak stromo. Rzeczywiście, da się truchtać lekko w gore. Powyżej schroniska pod Łabskim Szczytem robi się nieco stromiej, dodatkowo wreszcie zaczyna się prawdziwe opalanie, bo wychodzimy z zacienionego lasu:)

Do Śnieżnych Kotłów, pierwszego punktu, docieram w ok 70 minut, trochę poniżej limitu. Okej, przecież mam czas, a nie chcę się sfajczyć na pierwszych 6km, prawda?! Dodatkowo brzuch trochę boli, choć przecież się oszczędzam. Cieszę się, że zaraz zaczną się zbiegi, bo to coś co tygryski lubią najbardziej: wyprzedzać na zbiegach:)))

Na Kotłach napełniam 2 bidony (2 jeszcze pełne), próbuję jeść żel homemade od Blasa, ale smakuje do dupy i tylko mi po nim gorzej, więc ląduje w krzakach (tzn zawartość, nie opakowanie;)) Zaczyna się pierwszy dłuższy zbieg po „zielonych kamieniach”. Miało być tak pięknie, a tu woda chlupie w brzuchu, żołądek napieprza i w ogóle nie da się rozpędzić, o ile nie chcę wylądować w krzakach na kolanach. Damn it! Co jest?!

Maraton Karkonoski Maraton Karkonoski

Afryka i Robert na trasie

Maraton Karkonoski  - MagdaMagda Łączak prawie na finiszu

Na Przełęcz Karkonoską docieram nie w humorze, czuję się zmęczona, niedobrze mi, żołądek mam zmaltretowany. Pije full wody, napełniam na full bidony, zjadam żela izostara (niezły, nawet pomimo skrętu kiszek) i jedziemy dalej. Na Słonecznik. To chyba najgorszy odcinej jeśli chodzi o teren, najwięcej tu luźnych kamieni i nieregularności skalnych na drodze. Zaczyna się też mijanka z czołówką. Ależ oni naginają na złamanie karku! Susy z góry sadzą takie jak ze 3 moje kroczki. Widać, że im też jest ciężko.

Powoli rozkminiam co by było, jak bym zeszła i jak bym to właściwie miała zrobić, jak dotrzeć do auta itp. Nie wymyślam nic sensownego, więc drałuje dalej. Oby do Śnieżki (tak jakby tam czekało rozwiązanie problemów;)).

Wreszcie przy Domu Śląskim nawrotka. Bosz, dobrze że obcięli trasę o tą Śnieżkę, bo bym się chyba zapłakała. Znowu napełniam wszystkie 4 bidony, bo przewiduję, że czas miedzy kolejnymi punktami może się tylko wydłużyć. Dalej doskwiera mi chlupiacy brzuch pełen wody, ktora chyba w ogóle się nie przyjmuje. Powoli zaczynam czuć też stopy od kamieni. Miało być w miarę „gładko” z tego co słyszałam… Biegnę w Brooks Pure Drift, minimalistyczne buty to nie są, ale mają dość cienką i miękką podeszwę. Cascadia by tu lepiej pasowała, zwłaszcza na takie delikatne stopki…

Grrr, znowu drałuje w okolicach Słonecznika, tym razem z powrotem, w kierunku Przełęczy Karkonoskiej. Słońce centralnie daje w czambo. Dodatkowo dołuje fakt, że znajomych minęłam kawał czasu wcześniej (a miałam być przed!) i że w sumie chyba wlekę się w ogonie. Zbiegi dalej słabo wychodzą, choć możliwości do biegu jest wiele.

Asfalt na ok 30-tym km jakoś mijam nie wiem kiedy i dołączam do grupki facetów przede mną. Taka gadanina zawsze trochę odciąga od ponurych myśli. Po drodze obliczam, że nawet jak będę się wlec marszem do mety, to i tak zmieszczę się w limicie. Wprawia mnie to w dobry humor i z powrotem zaczynam sobie myśleć o trasie jak o wycieczce górskiej, która gdzieś tam się kończy. Panowie trochę marudzą, a ja jakby coraz lepiej się czuję i coraz bardziej wydłużam odcinki pokonane biegiem.

42kmandmore-20130803-1404P1000825-800pxKto by pomyślał, że ostatnie km będą najwspanialsze na tej trasie?!

Cud się zdarzył normalnie! Stopy przestały boleć, brzuch chyba też, w głowie kiełkuje mi już wizja mety, co daje mocnego moralnego kopa. Biegnę. I biegnę. I mijam. Mijam znowu. WTF?? Skąd te siły?? Czyżby żele się wchłonęły, a teraz zbieram dopiero tego żniwo???

Do punku na Kotłach biegnę niemal non stop. Na punkcie dziewczynka napełnia mi bidony, pytam sie „to ile do tej mety, bo ja juz nie wiem?” Mowi, ze 4km. CO?!! 4?!! Tylko 4!!! To nara! Olewam picie, czuje mega szczęście i moc, i wiem, że już nic mnie nie zatrzyma. No może zawał, więc hamuję się nieco, żeby nie paść po 2 km, ale nogi i tak same niosą. Rzeczywiście, tak jak mówili, od Kotłów do Szrenicy to istna autostrada! Doganiam kolejnych ludzi,którzy przed chwila majaczyli w oddali. Jak się okaże na mecie, od 31 kilometra wyprzedzam 60 osób czyli ok 10% startujących! Not too bad, jak na leszcza maratońskiego:)))

42kmandmore-20130803-1406P1000834-800px

Włączam muzę (tak, niosę plejer przez 38km, żeby sobie na koniec przygrać:)) i teraz do dopiero mnie rozpiera! Przedostatni podbieg na Trzy Świnki trochę mnie otrzeźwia, ale już widzę Blasa i słyszę jak się drze, to próbuję biec. Przybiegł po mnie niczym bosonogi Ted, bez butów, z siatką na plecach. Ależ to się nazywa poświecenie!

42kmandmore-20130803-1406P1000835-800px

42kmandmore-20130803-1408P1000843-800pxMarzyłam o tej chwili!

42kmandmore-20130803-1409P1000845-800pxOstatni zryw

I jest wreszcie ostatnia góra do pokonania – ze 200 metrów na czubek Szrenicy. Bosz, jak ciężko. Głowa chce, ale nogi coś nie teges.  Zrywam sie do biegu na ostatnich 50m, jak już finiszować, to z klasą!!! JEEEEST!!! Meta, medal, ludzie, Blas, woda, uśmiechy, znajomi, zimnie piwo, naleśnik. Jestem tak szczęślliwa, że w ogóle zapominam o bólu i słońcu.

42kmandmore-20130803-1409P1000847-800px

Czekałam na ten medal od 2008 roku (tzn maratoński medal), kiedy to biegłam swój pierwszy maraton i nabawiłam się traumy do tego dystansu. Wreszcie go zrobiłam. I to nie byle gdzie, tylko w Karkonoszach!!!!

Latam!

42kmandmore-20130803-1412P1000853-800px

42kmandmore-20130803-1712P1000862-800px Blogerki według wzrostu (i miejsca na mecie): Maraton3h, Ania biega i 42kmandmore

Jak się chce, to się da. Treningowe 30 km

IMG_4165

Wreszcie zaliczone! Po raz pierwszy w życiu udało mi się zaliczyć trzydziestkę na treningu. Taką prawdziwą, zaplanowaną, przygotowaną dzień wcześniej. Żadną tam wycieczkę biegową po górach w tempie “jak wypadnie”, tylko normalnie w mieście ubijając chodniki i ścieżki parkowe. W dodatku samotnie, a więc bonusowo – trening mentalny. W dodatku naprawdę było OK! Zaskakująco OK! Trochę nudno, wiadomo, ale za to ile czasu na przemyślenia!

Ciuchy i całą resztę gadżetów przygotowałam wieczór wcześniej, jak to zwykle czynię robiąc wczesny poranny bieg. Niesty pomimo pobudki o 6 wybiegłam dopiero przed 8. Okazało się, że Garmin nienaładowany… Cała ja. Na szczęście dziś nie było strasznych upałów, więc tylko nieco bardziej się opaliłam:) Buty – Adidasy Glide 5 – znowu sprawdziły się wyśmienicie.

biegowy ekwipunek

Ekwipunek jaki targałam i który się sprawdził w 100%:

  • woda 0.7 L
  • woda 4x 160ml

Ilość w sam raz na pogodę 25 stopni, pite regularnie co 30 min. Na pierwszych 10 km pełna butelka ląduje w krzakach, a ja korzystam z bidonów przy pasie. Potem uzupełniam małe bidony, a pusty plastik wywalam do kosza.

  • 4 daktyle
  • żel Isostar jabłkowy

Od ok 1:20h jem regularnie co 30-40 min. Żel Isostara miałam pierwszy raz, wzięłam z braku laku, a okazał się pyszny! Bez posmaku chemi co wywraca żołądek na drugą stronę.  Jest nieco większy i ma 200 kcal w paczce. Na pewno zakupię na przyszłe zawody (ponoć w Decathlonie).

  • okulary słoneczne

Dziś to była konieczność!

  • mp3

Lubię na koniec długiego biegu (albo na zawodach) coś sobie przygrać ulubionego, że mocy przybywa +10.

  • gaz pieprzowy

Są miejsca, gdzie bezpieczniej się czuję jak mam gaz w ręce gotowy do użycia, gdzie indziej chowam do kieszonki.

  • Garmin
  • klucze

Na ostatnich 3 km endorfiny fruwały normalnie na około mnie! Ze szczęścia (że koniec) i dumy (że jestem miszcz)!

Nutka z dzisiejszego finiszu

GR20: przebieżka w 33h?

Podczas gdy my maluczcy napieraliśmy równe 13 dni przez całego GR-a po kilka(naście) godzin dziennie, znalazł się ktoś kto pokonał całość w niespełna 33h! W 2009 Kilian Jornet przebiegł całosć w  32:54h. Poniżej filmik z tego wyzwania, daje pewien poglad na trasę, tym z Was, którzy zapragną się tam wybrać. Poza tym, niesamowity koleś ten Kilian! A ma dopiero 23 lata.

[z innej beczki: jestem, żyję, biegam i nie biegam na zmianę, wena na pisane automatynie też odeszła, ale chyba wraca. trzeba gdzies dać ujście tym mądrościom jakie we mnie siedzą]

[z innej beczki 2: mam w domu swojego ultrasa, który chyba dopiero sie rozkręca… ]