Coś na kształt traila

No właśnie. Coś na kształt, bo taka zwykła przebieżka przed siebie po lesie to nie była. A czemu? A no przez taką jedną wielką futrzastą kulę u nogi. Zawsze mam dylemat jak jedziemy w górki. Z jednej strony pobiegało by się dłużej (hello! niedziela = długie wybieganie!), zmęczyło tak konkretnie, a z drugiej żal mi psa, jak by miał zostać w domu, bo lasy, tropy, wolność to to, co kocha chyba najbardziej. Na pewno bardziej od kółka w parku, których już chyba nakręciłyśmy setki. I wcale nie liczę tu tych nabieganych..

 zimowa_sleza0001  zimowa_sleza0005

Smarkacz i emeryt

Jako, że ostatnimi dniami kuruję się z wstrętnej grypy jaka mi się przypałętała (a ja przecież NIGDY nie choruję) i znowu tydzień wyleciał mi z planu aktywacyjno-biegowego, stwierdziłam, że jakoś połączę i bieganko, i psiacerek przy aktualnej kondycji. Oczywiście kierunek: Ślęża. zimowa_sleza0002

O dziwo nie spotkaliśmy prawie nikogo, nawet biegaczy z półmaratonu w Sobótce, którzy tam często w niedzielę rano trenują. Może przez tą pogodę nie teges. Niby śnieg, niby deszcz.

Zaczęliśmy lekko, truchcikiem, Bagira w siódmym niebie (jak zawsze na początku!). Potem przerwa na kilka 250m podbiegów na górce. Powiem Wam, podbiegi są straszne! Można zrobić raptem 3 km i umęczyć się po pachy! A może tylko ja? W każdym razie, daje do myślenia. Bagira w tym czasie wypoczęła (po czym?!) i można było dalej powolutku pocwałować w las. O dziwo tempo było ok dla każdego i nawet się futrzak nie buntował specjalnie:) a w końcu już jest na emeryturze (pies od 7-go roku życia jest seniorem).

zimowa_sleza0004

To był naprawdę fajny bieg! Łącznie nie za dużo, bo tylko dyszka, ale zajechałam się, a to chyba najważniejsze! Koniecznie muszę w swój tygodniowy grafik wsadzić taki weekendowy szybki wypad. O ile fajnej spędzić tak czas w lesie na szlaku, niż po raz setny omijać te same kupy na trawniku w drodze do parku w niedzielny poranek:)

zimowa_sleza0003

Przy okazji wypróbowałam Spike’i Błażeja do biegania po śniegu. Microspikes (producent kahtoola) to gumowo-metalowe “łańcuchy” (raczki?) na buty. Muszę przyznać całkiem wygodne, nieinwazyjne, lekko czuć dodatkowy ciężar (ok 350g jeden). Pomimo tego, że miałam niedobrany rozmiar trzymały się bardzo dobrze i pozwalały nieźle rozpędzić przy zbieganiu z góry. Oczywiście na co dzień w ogóle nie są mi takie potrzebne, do klepania kilometrów po płaskim w śniegu w zupełności wystarczają trailówki (niezmiennie love cascadia), ale jak ktoś często biega góra-dół, gdzie przyczepność jest kluczowa, to jak najbardziej polecam. Nie tylko do biegania. Myślę, że są też fajną alternatywą dla klasycznych ciężkich raków, na przykład dla zimowych górskich łazików. Oczywiście nie mówię tu o jakiś hardkorach, ale na przykład na taki wypad w Tatry w listopadzie były by jak znalazł!

zimowa_sleza0006

Dobranoc!

Reklama

Love Tatry

42kmandmore-Tatry_Zima-800px-22 

CZEMU??!! Czemu mi nikt nie powiedział, że mamy takie piękne góry w Polsce?!!! Naginam po nieznanych mi krajach, łażę przez GR-y jak jakiś francuski piesek, planuję kolejne podróże byle dalej od domu, a tu, na miejscu, niemal pod samym nosem są one – polskie Tatry. Nie było mnie tam dobre naście lat (grandma alert!).

Może to trauma z dzieciństwa, kiedy rodzice zmuszali nas do łażenia po górach? Oj, spotkać można takich męczenników na drodze do Morskiego…

1 listopad to był ostatni dzwonek na taki wypad. Plan pierwotny zakładał coś na kształt Tatra running (tylko za darmo!), ale czasu było mało, a i w serce gór jakoś trzeba było się przetransportować z manelami. Wyszło ostatecznie 3 dniowe: hike + run + hike. Czyli też dobrze:) Pierwotnie tez planowałam inną trasę na każdy dzień, ale akutat ostatnio dosypało śniegiem, a na to deszczem, wiec warunki wysoko były dosć trudne i na pewno nie na biegowe trampeczki.

Dzień 1: Bukowina – Gęsia Szyja – Morskie Oko – Czarny Staw – Morskie Oko

Pogoda nie rozpieszczała od rana, coś tam kropiło, ale i tak humory wyśmienite! Dodatkowo pan gazda podrzucił nas swoim rozklekotanym jeepem na sam początek szlaku. Ruszamy przez las. Jest bosko! Powietrze rześkie od porannej rosy. Zero ludzi. Wspaniały weekend przed nami!

42kmandmore-Tatry_Zima-800px-1 42kmandmore-Tatry_Zima-800px-3

Szarpanina na szlaku

Szybko dochodzimy na Rusinowa Polanę. Puściutko. Ruszamy wyżej. Szczyt Gęsiej Szyji niechcący przeoczyliśmy, bo nam się wydawało, że to za szybko, a poza tym gps pokazywał inną wysokość, a jak wiadomo Garmin jest namądrzejszy. Przyjemna wędrówka lasami, a ja tylko czekam na tego niedziedzia co zza krzaka wyskoczy, bo okoliczności wielce sprzyjające;) Kiedyś, będąc włąśnie w Morskim Oku po raz 1-szy sama (tzn bez starch) na wakacjach, na owego brunatnego jegomościa natrafiłyśmy z koleżanką. Trauma do dziś pozostała…

Na trasie do Morskiego miśka co prawda nie spotkaliśmy, ale 2 miśki. Idziemy sobie asfaltem, nabijamy się z turystów, jak to zwykle na wycieczkach bywa… a tu nagle: „Patrz, ktoś w dobsomach idzie! Buhaha!” Wyostrzamy wzrok.Niespodzianka! Olga, siostra Błażeja, razem z Mauko spacerują sobie wprost na nas;))) Gadu, gadu, my uciekamy do schronu, dziewczyny do Bukowiny, ale umawiamy sie na jutro na 5 Stawów.

42kmandmore-Tatry_Zima-800px-17 42kmandmore-Tatry_Zima-800px-18

Nasiadówa w MOKu

Dzień 2: Morskie Oko – Dolina Pięciu Stawów – Zawrat – Dolina Pięciu Stawów – Wodogrzmoty – Morskie Oko

Dzień drugo wita nas wspaniałym słońcem i ostrym górskim powietrzem! To czas na naszą biegową wycieczkę! Bierzemy tylko jeden plecak z foto i piciem, wiec ja nic nie niosę;) mam luz blues i mogę hasać jak kozica tatrzańska między urwiskami. (Ewidentnie komuś odbiło od tego powietrza!) Wdrapujemy sie przez Świstówkę, bo na Szpiglasowej ponoć ciężkie warunki i bez raków nie ma co ruszać. Biegniemy, gdzie się da, gramolimy się, gdzie sie nie da biec. Jest super! 

    42kmandmore-Tatry_Zima-800px-4 Young couple in mountains portrait

Wystarczy wyjechać z miasta i człowiek od razu szczęśliwszy!

Z resztą popatrzcie na te zdjęcia! Mówią same za siebie! W 5 Stawach mały pit stop na szarlotkę i dalej w drogę w góre na Zawrat. Idziemy w sumie bez planu, jak będzie źle to zawrócimy. Po drodze mijamy ludzi podkutych rakami i z czekanami! Zwłaszcza czekany dosć popularne i sporo ludzi miało przy plecakach. No nic, ponoć przy zejściu do Murowańca na druga stronę sie przydaja. Wierzymy na słowo. My na szczęście tam nie zmierzamy.

Mountains landscape, sunny day in Tatras

Na Zawracie wygwizdów i widoki zapierające dech! Napawamy się ze 3 sekundy i tył zwrot, bo dalej  w górę już sporo lodu. I z powrotem fruniemy do 5 Stawów, gdzie spotykamy się z Olgą (co to w międzyczasie zaliczyła Morskie tam i z powtotem!) i Mauko. Troche sie zasiedzielismy i w droge powrotną ruszamy jak się szaro robi. My z Blasem zbiegamy do asfaltu przy Wodogrzmotach już w totalnych ciemnościach. Dziewczyny pewnie jeszcze gorzej. W dół biegło się szybko i zwinne niczym te kozice, ale powrót do MOKa już lekko w górę i nudno, więc trochę zamulamy. Speeda dodaje nam fakt, że w schronisku kuchnię (a wraz z nią piwodajny bar) zamykają o 18! Uff. Ledwo zdążyliśmy. „Od razu po 2 poproszę! Na zapas.”  

 42kmandmore-Tatry_Zima-800px-7 42kmandmore-Tatry_Zima-800px-8

Degustator przy pracy

 42kmandmore-Tatry_Zima-800px-9 Hiking success, woman in winter mountains

    42kmandmore-Tatry_Zima-800px-14

 „Uważaj, ślisko!” Łup!!!!!

42kmandmore-Tatry_Zima-800px-16

Dzień 3: Morskie Oko – Wodogrzmoty – Polana Rusinowa – Bukowina

Druga wspaniale przespana noc na 12-osobowej sali i pakujemy się z powrotem. Traska podobna jak pierwszego dnia, tylko z ominięciem Gęsiej, gdzies po lasach. Ostatnie chwile na fotki i chillout w słoneczku. I wypatrywanie niedźwiedzia…

Przez te 3 dni zrobiliśmy ok 70 kilosów, każdego dnia po 23, więc pracowicie:) a nadal mamy wielki niedosyt Tatr! Jeszcze tu wrócimy!

Hasta la vista, baby!

42kmandmore-Tatry_Zima-800px-21

GR20: the end (część 5 i ostatnia)

[To już ostatnia część tej pasjonującej podróży. Przelanie wszystkiego na bloga zajęło mi tylko 5 miesięcy, lato się skończyło a dziś we Wrocławiu spadł pierwszy śnieg. ]

Ostatnie 2 dni to już tylko pogoń do Conca, razem z innymi, co z nami starowali w mniej więcej tym samym czasie (np suche babcie). Słońce równo naparza, jak na śródziemnomorską wyspę przystało. Czuć, że przeszliśmy kawał drogi.

gr20-korsyka-059 gr20-korsyka-066

Trasa schodzi do szosy, po drodze więc mijamy sporo jednodniowych, a także świeżaków co dopiero rozpoczynają przygodę z GR-em. Kamienie jak były, tak nadal są i utrudniają nam życie.

gr20-korsyka-064

Bavella. Tłumy turystów przyjeżdżają tu zrobić sobie fotkę z figurą białej Matki Boskiej

gr20-korsyka-065

Okolice Bavella to ponoć wymarzone miejsce dla wspinaczy

gr20-korsyka-061  gr20-korsyka-062

gr20-korsyka-067 “Bieg” do Conca. Już tak niewiele pozostało!

gr20-korsyka-068

Zachód słońca ze schroniska Paliri

Ostatni dzień wyruszamy wcześnie, ale nie tak jak byśmy chcieli. Po drodze doświadczamy niezłej spiekoty. Dookoła krajobraz też jakby nie widział kropli wody od dawna. Kończymy o tzw. suchym pysku, bo oznaczone na mapie źródło okazuje się lewe.

gr20-korsyka-071

gr20-korsyka-074

Symboliczne drzwi do zejścia do Conca. Za nimi oficjalnie zostawiamy wysokie góry, a w dole widać już wioskę!!!

Conca okazuje się wymarłą wioską, gdzie życie wolno płynie, turyści przetaczają się w te i we w te, i nikt na nich nie zwraca uwago. Nie było fanfar, ani koszulek GR20 Finisher. Był za to najbardziej wypasione schronisko na całym GRze, baniaczek wina i mega obiad z mega deserem.

Ciężkie to było wyzwanie, ale jest! Zrobiliśmy to!

IMG_9497 gr20-korsyka-076

Pani 42kmandmore i pan fotograf

Najbardziej popularny pan na Korsyce

GR20: czyli jak nie zrzucić faceta z urwiska (część 4)

Wydawało się, że od Vizzavony, gdzie osiągnęliśmy półmetek (odległości), dalsza wędrówka to już będzie pryszcz na dupie. Oj, jakże się myliłam. Wysokości może mniejsze, teren też może mniej skalisty, ale dzienne odcinki nieco dłuższe.

Generalnie cała impreza zaczęła mi się trochę dłużyć i nużyć. Coraz częściej zamiast pomykać się gdzieś wysoko pod słońcem, miedzy chmurami nad urwiskami, pokonywaliśmy hekto kilometry dolinami i lasami. Nazajutrz po osiągnięciu półmetka, gdzie nieco zaszaleliśmy z piwami, znowu w planie mamy etap łączony (11-sty i 12-sty = 11 godzin czystego marszu).

gr20-korsyka-034 gr20-korsyka-035

Po drodze można napotkać ciekawe okazy. Pozują niemal identycznie.

gr20-korsyka-036 gr20-korsyka-037

Kolejny korsykański pomysł na zimowy biznes. Wyciąg narciarski – niewypał.

gr20-korsyka-038 gr20-korsyka-039

Im bardziej zielony i śmierdzący, tym lepszy. Ser, nie krasnal.

IMG_9464

Wychodzi równiutko 30 km! Nogi w dupie, dostajemy stary namiot, a puszkowe pasta party okazuje się składać w 5% z mięsa… Sorry, to była kwestia przeżycia! Choć schronisko znajduje się przy szosie, ceny spania i żarcia jak wszędzie. Idziemy spać jak pogoda się psuje, taki też wita nas poranek.

gr20-korsyka-040

Naginamy dalej lasami, znowu coraz wyżej [tak w ogóle, to kończą mi się już słowa, jak można wciąż opisywać tę sinusoidę podróżną] aż docieramy znów do poszarpanych grani wododziału. Momentami wychodzi nawet słońce.

gr20-korsyka-004

Niestety na grani wichura wre. W gorszych momentach mam ochotę zawrócić, wieje tak,że prawie nie da się oddychać. Ludzie na przełęczach, gdzie siła wiatru jest największa, idą za ręce, albo na czworaka. W ten dzień serio mam ochotę zawrócić i udać się na PRAWDZIWE WAKACJE! Zwłaszcza, że morze jest na wyciągnięcie ręki…

gr20-korsyka-048 gr20-korsyka-049

gr20-korsyka-002

Niewyraźna mina, bo mi policzki fruwają na wietrze.

Gdyby nie parę istotnych powodów (kasa mi się skończyła, nie miałam soczewek, tchórz mnie obleciał), to może nawet bym zawróciła. Ale nie, Blas się uparł jak stary osioł i koniec (“Miał być cały GR, to nie zmieniaj planów!”, “Ja nie mam planów, tylko wakacje! ”, itd, itp). Oj było niemiło i nerwy puściły. Ponoć na takich wyprawach często zdarzają się tego typu akcje, gdy uczestnicy są już nieco zmęczeni swoim wiecznym towarzystwem i ogólnymi trudami drogi. Coś takiego przydarzyło nam się już na Gokyo Ri, które zdobywaliśmy pojedynczo;)

gr20-korsyka-044Trzeba się obkuć z trasy na kolejny dzień!

W końcu doczłapaliśmy przy beznadziejnej widoczności (16km, 2km przewyższeń) do schroniska Refuge d’Usciolu.  Jakby wrażeń było za mało, wieczorem mamy jeszcze problem z namiotami i do 9 koczujemy bez niczego, aż łaskawie pozwolą nam zająć jeden z wolnych namiotów. Nie obywa się bez “Jesteście we Francji, to mówcie po francusku.” Not nice, dude!

gr20-korsyka-055

Po wieczornych akcjach z pogodą i namiotami na szczęście wita nas nowy dzień.

gr20-korsyka-056 gr20-korsyka-001

Idylliczne obrazki na trasie

IMG_9480 IMG_9473

Manicure

Etap 14-ty też pamiętam jako nieco masakryczny. Miał być w miarę krótki, ale pobłądziliśmy i nadrobiliśmy dodatkowe X kilometrów przez wiochy, których nawet nie było w przewodniku. Potem dowiedzieliśmy się, że “fałszywe” znaki-szlaki to pomysł z przeszłości, gdzie w ten sposób ściągano ruch turystyczny na dół, po prostu dla kasy. W ten sposób nie zaliczyliśmy ostatniego 2-tysięcznika na trasie – Monte Alcudina. Co za strata..! Na dole czeka nas fajne schronisko, gdzie można gotować do woli, są przyjemnie eko-kibelki i prysznice z pseudo ciepłą wodą. Świętujemy 0.5 kg makaronu saute i 0.5l miejscowego wina. Life is beautiful again!

IMG_9479 gr20-korsyka-045

Wygląda na to, że nie “rozwiedziemy” się tym razem:)

GR20: jest półmetek!!! (część 3)

Ze schroniska Manganu wyruszamy, o zgrozo, przed godziną 9! Jesteśmy ostatni. Po drodze spotykamy szybko Amerykańca z kolegą – oni to już zupełny chill – nigdzie się nie spieszą. Zaczynamy ostrą wspinaczką, żeby ponownie wejść ponad skalne urwiska na ok 2 tysięce. Znowu nieziemskie widoczki, słońce prosto w nos i przepaście pod nogami. Trasa na dzień 6-ty (etap 8) mija przyjemnie w 6 godzin. Do schroniska Petra Piana dochodzimy spokojnie wczesnym popołudniem.

IMG_3669A

 IMG_3959AIMG_3981A

   IMG_3987AIMG_3687A

Pierwsze przełęcz dnia: Breche de Capitello (2225m)

IMG_4000A

 IMG_4032A IMG_4041A IMG_4048A

IMG_4050AIMG_4058A IMG_4062AIMG_4095A

Petra Piana to chyba najfajniej położone schronisko na GRze: w samym sercu gór, po jednej stronie wysokie na 2 tyś skały, po drugiej przepaść z trasą dalszego etapu. Plus: przemili gospodarze i dobre tanie żarcie.  IMG_4116A

Etap 9 miał być niby łatwy. Oczywiście nauczyliśmy się już, że jak piszą łatwy, oznacza to tyle co GR-łatwy. Dużo idziemy lasami, dolinami, ewidentnie widać, że schodzimy coraz niżej. Po drodze Blas zalicza kąpiel, ja nie mam na tyle grubej skóry, żeby wejść do tej lodowatej wody. Ogólnie, zamulamy i z licznymi przerwami dochodzimy w końcu do schroniska Refuge de l’Onda, położonego wśród pastwisk kóz i koni.

IMG_4130AIMG_9460

IMG_4147A Pole namiotowe ogrodzone przed dzikimi świniami.

IMG_4158A Pogoda się trochę sypie, już w nocy zaczyna padać, nad ranem jest niezwykle rześko. Ubieram na grzbiet wszystko co mam, po to by po 20 minutach sukcesywnie ściągać kolejne warstwy. Zaczynamy ostrym podejściem z 1430m, po to by po raz ostatni podejść na ponad 2 tysiące na przełęcz Crete de Muratello. Potem już tylko w dół aż do Vizzavona (920m npm), gdzie oficjalnie GR20 ma swój półmetek.

IMG_4175A IMG_4188A

Koneser miejscowych specjałów

W Vizzawonie sporo turystów, jedni zaczynają, inni kończą, a inni, tak jak my, tylko robią kolejny pit stop. Tu też szosa przecina wododział (główne pasmo górskie wzdłuż Korsyki) i dociera kolej. Tym razem wyjątkowo bierzemy schronisko z jedzeniem (ta przyjemność za jedyne 75euro).

IMG_4201AIMG_4209A

Notatki wyprawy wzdłuż Korsyki trasą GR20 (1-15.06.2012) uzupełnione i wrzucone na 42 km and more po powrocie. Więcej na blogu pod tagiem GR 20. Aby otrzymać powiadomienie o nowych wpisach zapisz się do „Powiadomienia e-mailem” (po prawej). Zobacz początek relacji z trasy.