Moje przygotowania do Karkonoskiego Maratonu

Choć zapisy na MK odbywały się na początku roku i de facto zapisana byłam już dawno temu w zimie, to stety-niestety przygotowywać zaczęłam się dużo później. Po części dlatego, że w ogóle nie czułam klimatu tych zwodów, a po części dlatego pewnie, że w ogóle nie wiedziałam z czym się to je, to cale bieganie trailowe. Przecież nie mam tak, że prosto pod domem wyrastają mi dzikie lasy i traile do pomykania! Taki mieszczuch jak ja musi się nieco wysilić, żeby tej natury doświadczyć! Wsiąść w 4 kółka i się zawieźć do tego lasu.

Ochoty i wiary, że może się jednak udać, nabrałam dopiero na Kanarach, gdzie truchtając po górkach spędzaliśmy czas prawie każdego dnia. Tam zobaczyłam, że się da biegać (a czasem i iść, a nawet czołgać) bez zegarka, planu, trasy. I można tak w sumie godzinami, jak sobie odpowiednio dawkujesz przerwy. Po drugie, zyskałam tam nieco formy przez te 3 tygodnie. Naprawdę dało się zauważyć różnice między 1-szym dniem na Tenerce (wbieg na Guaze), a ostatnim tygodniem na Gomerze, gdzie zrobiliśmy najwięcej długich górskich wycieczek.

Widok ze szczytu Śnieżki na Dom Śląski w kierunku szrenicy

Widok ze szczytu Śnieżki w kierunku Szrenicy (foto z przednepalskiej wycieczki)

Tak wiec, z Kanarów wróciłam z mocnym postanowieniem 2.5 miesięcznego treningu pod Maraton Karkonoski. Za bardzo nie wiedziałam jak taki dystans ugryźć (pierwotnie 44km i 1700m przewyższeń), no bo góry, kilometraż daleko poza moimi wyobrażeniami, no i w sumie niewiele czasu. Postanowiłam się tym razem nie spinać i robić tyle, ile jestem w mocy. Ostatecznie przyjęłam taką strategię:

  1. bieganie
    • będę się kilometrażowo wzorować na planie pod klasyczny maraton, wybrałam plan Intermediate 1 Hala Higdona (ostatecznie wyszło dużo mniej km)
    • gdzie się da, to zamieniam zwykłe biegi na trailowe <–kluczowe!
    • olewam przebieżki i akcenty, zostawiam długie biegi tempowe
    • jak olewam biegi (np z braku sił po jodze), to tylko krótkie albo typu easy run
  2. joga ashtanga
  • bez niej nie wyobrażam sobie już życia i nie mogło jej zabraknąć w czasie przygotowań. Ashtanga zastępuje mi ćwiczenia z siły, równowagi i rozciągania, a więc kluczowe sprawy w trening pod górki. Jednocześnie jest na tyle wymagająca, że nieraz nie starcza sił na trening biegowy. Zapytajcie Blasa, jaka nieraz dętka przychodzę po ashtandze w Pure Yoga;)))

Mój pseudo plan nie zakładał nic więcej. Ani siłki, ani siły biegowej (oprócz traili). Nie starczyłoby mi już ani czasu ani sił, żeby ciągnać jeszcze coś dodatkowo. Zbyt łatwo by się można sfajczyć, jak to nie raz drzewiej bywało…

A wyszło mi to tak:
Czas: 11 tygodni
Przebiegnięte łącznie: 449 km (bez MK)
W tym po górkach: 111 km
Średni dystans tygodniowy: 40.8 km
Długie wybiegania: 5 sztuk, nie licząc zawodów (20, 20, 25, 18, 30)
Testowy półmaraton: Księżycowy Półmaraton w Rybniku
Testowy górski półmaraton: Złoty Półmaraton na DFBG w Lądku Zdrój
Spędzone na macie: 1835 min
Tygodniowo na macie: 2h 47 min

Na szczęście tyle starczyło, żeby w pięknym stylu dokulać się do mety!

Maraton Karkonoski 42kmandmore

Moje ulubione foto, zrobione przez najlepszego z fotografów na MK

Reklama

Maraton Karkonoski po raz pierwszy!

… i na pewno nie ostatni!!!

Meta - Maraton Karkonoski

Wreszcie emocje nieco ostygły i mogę na spokojnie zebrać nieco faktów do kupy i spisać relację z tego, chyba najważniejszego dla mnie w tym roku, biegowego wydarzenia.

Poranek wyścigu przywitał nas przepięknym słońcem już o godzinie 5 rano, można się więc było spodziewać niezłego hardkoru w południe. Dodatkowo obudził mnie lekki skręt kiszek, raczej z nerwów, bo reszcie dotarło do mnie GDZIE jestem i NA CO się porywam! Jakoś wcześniej o tym za bardzo nie myślałam;)

Na śniadanie przyszłego mistrza poleciał banan z płatkami i mlekiem sojowym, niby to co zawsze, ale ciężko przez gardło przechodziło. Cały rynsztunek przygotowałam dzień wcześniej, wystarczyło tylko rano wskoczyć w ciuchy, poupychać wszelkie biegowe wynalazki i tak na pasie zawisł mi ponad kilogramowy dodatkowy bagaż. Ups! Ciężko!

Maraton Karkonoski

Na starcie odwaliłam prowizorka rozgrzewki, przecież i tak się rozgrzeję 10 razy na początkowym podejściu. Szybkie buzi buzi, gadu gadu i już zapraszają na start. Reszta pcha się do przodu, ja mam czas i cały dzień, żeby ewentualnie wyprzedzać, więc ustawiam się kontrolnie z tyłu;)

42kmandmore-20130803-0705P1000774-800pxBlas ma ambitny plan, ledwo w miejscu może ustać!

42kmandmore-20130803-0707P1000776-800pxStart przy stacji kolejki na Szrenicę

42kmandmore-20130803-0709P1000778-800pxOstatnia szamka przed startem

3! 2! 1! Staaaart! I ruszyli mozolnie w górę! Rzeka biegaczy (bagatela 660 stęsknionych słońca!) pnie się w górę pod wyciągiem ku grani. Stresik jakby nie odpuszcza i przekonuje sama siebie, jaki to piękny dzień na całodniową wycieczkę po górach. Szlak mi dobrze znany z wycieczek z Bagirą, pamiętam jak tu nieraz drałowała. No skoro futrzak dał radę, to nie może być aż tak stromo. Rzeczywiście, da się truchtać lekko w gore. Powyżej schroniska pod Łabskim Szczytem robi się nieco stromiej, dodatkowo wreszcie zaczyna się prawdziwe opalanie, bo wychodzimy z zacienionego lasu:)

Do Śnieżnych Kotłów, pierwszego punktu, docieram w ok 70 minut, trochę poniżej limitu. Okej, przecież mam czas, a nie chcę się sfajczyć na pierwszych 6km, prawda?! Dodatkowo brzuch trochę boli, choć przecież się oszczędzam. Cieszę się, że zaraz zaczną się zbiegi, bo to coś co tygryski lubią najbardziej: wyprzedzać na zbiegach:)))

Na Kotłach napełniam 2 bidony (2 jeszcze pełne), próbuję jeść żel homemade od Blasa, ale smakuje do dupy i tylko mi po nim gorzej, więc ląduje w krzakach (tzn zawartość, nie opakowanie;)) Zaczyna się pierwszy dłuższy zbieg po „zielonych kamieniach”. Miało być tak pięknie, a tu woda chlupie w brzuchu, żołądek napieprza i w ogóle nie da się rozpędzić, o ile nie chcę wylądować w krzakach na kolanach. Damn it! Co jest?!

Maraton Karkonoski Maraton Karkonoski

Afryka i Robert na trasie

Maraton Karkonoski  - MagdaMagda Łączak prawie na finiszu

Na Przełęcz Karkonoską docieram nie w humorze, czuję się zmęczona, niedobrze mi, żołądek mam zmaltretowany. Pije full wody, napełniam na full bidony, zjadam żela izostara (niezły, nawet pomimo skrętu kiszek) i jedziemy dalej. Na Słonecznik. To chyba najgorszy odcinej jeśli chodzi o teren, najwięcej tu luźnych kamieni i nieregularności skalnych na drodze. Zaczyna się też mijanka z czołówką. Ależ oni naginają na złamanie karku! Susy z góry sadzą takie jak ze 3 moje kroczki. Widać, że im też jest ciężko.

Powoli rozkminiam co by było, jak bym zeszła i jak bym to właściwie miała zrobić, jak dotrzeć do auta itp. Nie wymyślam nic sensownego, więc drałuje dalej. Oby do Śnieżki (tak jakby tam czekało rozwiązanie problemów;)).

Wreszcie przy Domu Śląskim nawrotka. Bosz, dobrze że obcięli trasę o tą Śnieżkę, bo bym się chyba zapłakała. Znowu napełniam wszystkie 4 bidony, bo przewiduję, że czas miedzy kolejnymi punktami może się tylko wydłużyć. Dalej doskwiera mi chlupiacy brzuch pełen wody, ktora chyba w ogóle się nie przyjmuje. Powoli zaczynam czuć też stopy od kamieni. Miało być w miarę „gładko” z tego co słyszałam… Biegnę w Brooks Pure Drift, minimalistyczne buty to nie są, ale mają dość cienką i miękką podeszwę. Cascadia by tu lepiej pasowała, zwłaszcza na takie delikatne stopki…

Grrr, znowu drałuje w okolicach Słonecznika, tym razem z powrotem, w kierunku Przełęczy Karkonoskiej. Słońce centralnie daje w czambo. Dodatkowo dołuje fakt, że znajomych minęłam kawał czasu wcześniej (a miałam być przed!) i że w sumie chyba wlekę się w ogonie. Zbiegi dalej słabo wychodzą, choć możliwości do biegu jest wiele.

Asfalt na ok 30-tym km jakoś mijam nie wiem kiedy i dołączam do grupki facetów przede mną. Taka gadanina zawsze trochę odciąga od ponurych myśli. Po drodze obliczam, że nawet jak będę się wlec marszem do mety, to i tak zmieszczę się w limicie. Wprawia mnie to w dobry humor i z powrotem zaczynam sobie myśleć o trasie jak o wycieczce górskiej, która gdzieś tam się kończy. Panowie trochę marudzą, a ja jakby coraz lepiej się czuję i coraz bardziej wydłużam odcinki pokonane biegiem.

42kmandmore-20130803-1404P1000825-800pxKto by pomyślał, że ostatnie km będą najwspanialsze na tej trasie?!

Cud się zdarzył normalnie! Stopy przestały boleć, brzuch chyba też, w głowie kiełkuje mi już wizja mety, co daje mocnego moralnego kopa. Biegnę. I biegnę. I mijam. Mijam znowu. WTF?? Skąd te siły?? Czyżby żele się wchłonęły, a teraz zbieram dopiero tego żniwo???

Do punku na Kotłach biegnę niemal non stop. Na punkcie dziewczynka napełnia mi bidony, pytam sie „to ile do tej mety, bo ja juz nie wiem?” Mowi, ze 4km. CO?!! 4?!! Tylko 4!!! To nara! Olewam picie, czuje mega szczęście i moc, i wiem, że już nic mnie nie zatrzyma. No może zawał, więc hamuję się nieco, żeby nie paść po 2 km, ale nogi i tak same niosą. Rzeczywiście, tak jak mówili, od Kotłów do Szrenicy to istna autostrada! Doganiam kolejnych ludzi,którzy przed chwila majaczyli w oddali. Jak się okaże na mecie, od 31 kilometra wyprzedzam 60 osób czyli ok 10% startujących! Not too bad, jak na leszcza maratońskiego:)))

42kmandmore-20130803-1406P1000834-800px

Włączam muzę (tak, niosę plejer przez 38km, żeby sobie na koniec przygrać:)) i teraz do dopiero mnie rozpiera! Przedostatni podbieg na Trzy Świnki trochę mnie otrzeźwia, ale już widzę Blasa i słyszę jak się drze, to próbuję biec. Przybiegł po mnie niczym bosonogi Ted, bez butów, z siatką na plecach. Ależ to się nazywa poświecenie!

42kmandmore-20130803-1406P1000835-800px

42kmandmore-20130803-1408P1000843-800pxMarzyłam o tej chwili!

42kmandmore-20130803-1409P1000845-800pxOstatni zryw

I jest wreszcie ostatnia góra do pokonania – ze 200 metrów na czubek Szrenicy. Bosz, jak ciężko. Głowa chce, ale nogi coś nie teges.  Zrywam sie do biegu na ostatnich 50m, jak już finiszować, to z klasą!!! JEEEEST!!! Meta, medal, ludzie, Blas, woda, uśmiechy, znajomi, zimnie piwo, naleśnik. Jestem tak szczęślliwa, że w ogóle zapominam o bólu i słońcu.

42kmandmore-20130803-1409P1000847-800px

Czekałam na ten medal od 2008 roku (tzn maratoński medal), kiedy to biegłam swój pierwszy maraton i nabawiłam się traumy do tego dystansu. Wreszcie go zrobiłam. I to nie byle gdzie, tylko w Karkonoszach!!!!

Latam!

42kmandmore-20130803-1412P1000853-800px

42kmandmore-20130803-1712P1000862-800px Blogerki według wzrostu (i miejsca na mecie): Maraton3h, Ania biega i 42kmandmore

Przeżyję TO czy nie?

Za 24 godziny o tej porze będzie już wiadomo, czy dałam radę przebiec/przeczołgać/przetuptać Maraton Karkonoski. Zrobiłam co w mojej mocy, teraz tylko pozostaje zebrać cały majdan, wyruszyć do Szklarskiej i uzbroić się w żelazną psychę.

Chyba mnie pogrzało.

42km na Maraton Karkonoski

Uprasza się o trzymanie kciuków!

PS: Pamiętacie? Tak się męczyli 2 lata temu…