CZEMU??!! Czemu mi nikt nie powiedział, że mamy takie piękne góry w Polsce?!!! Naginam po nieznanych mi krajach, łażę przez GR-y jak jakiś francuski piesek, planuję kolejne podróże byle dalej od domu, a tu, na miejscu, niemal pod samym nosem są one – polskie Tatry. Nie było mnie tam dobre naście lat (grandma alert!).
Może to trauma z dzieciństwa, kiedy rodzice zmuszali nas do łażenia po górach? Oj, spotkać można takich męczenników na drodze do Morskiego…
1 listopad to był ostatni dzwonek na taki wypad. Plan pierwotny zakładał coś na kształt Tatra running (tylko za darmo!), ale czasu było mało, a i w serce gór jakoś trzeba było się przetransportować z manelami. Wyszło ostatecznie 3 dniowe: hike + run + hike. Czyli też dobrze:) Pierwotnie tez planowałam inną trasę na każdy dzień, ale akutat ostatnio dosypało śniegiem, a na to deszczem, wiec warunki wysoko były dosć trudne i na pewno nie na biegowe trampeczki.
Dzień 1: Bukowina – Gęsia Szyja – Morskie Oko – Czarny Staw – Morskie Oko
Pogoda nie rozpieszczała od rana, coś tam kropiło, ale i tak humory wyśmienite! Dodatkowo pan gazda podrzucił nas swoim rozklekotanym jeepem na sam początek szlaku. Ruszamy przez las. Jest bosko! Powietrze rześkie od porannej rosy. Zero ludzi. Wspaniały weekend przed nami!
Szarpanina na szlaku
Szybko dochodzimy na Rusinowa Polanę. Puściutko. Ruszamy wyżej. Szczyt Gęsiej Szyji niechcący przeoczyliśmy, bo nam się wydawało, że to za szybko, a poza tym gps pokazywał inną wysokość, a jak wiadomo Garmin jest namądrzejszy. Przyjemna wędrówka lasami, a ja tylko czekam na tego niedziedzia co zza krzaka wyskoczy, bo okoliczności wielce sprzyjające;) Kiedyś, będąc włąśnie w Morskim Oku po raz 1-szy sama (tzn bez starch) na wakacjach, na owego brunatnego jegomościa natrafiłyśmy z koleżanką. Trauma do dziś pozostała…
Na trasie do Morskiego miśka co prawda nie spotkaliśmy, ale 2 miśki. Idziemy sobie asfaltem, nabijamy się z turystów, jak to zwykle na wycieczkach bywa… a tu nagle: „Patrz, ktoś w dobsomach idzie! Buhaha!” Wyostrzamy wzrok.Niespodzianka! Olga, siostra Błażeja, razem z Mauko spacerują sobie wprost na nas;))) Gadu, gadu, my uciekamy do schronu, dziewczyny do Bukowiny, ale umawiamy sie na jutro na 5 Stawów.
Nasiadówa w MOKu
Dzień 2: Morskie Oko – Dolina Pięciu Stawów – Zawrat – Dolina Pięciu Stawów – Wodogrzmoty – Morskie Oko
Dzień drugo wita nas wspaniałym słońcem i ostrym górskim powietrzem! To czas na naszą biegową wycieczkę! Bierzemy tylko jeden plecak z foto i piciem, wiec ja nic nie niosę;) mam luz blues i mogę hasać jak kozica tatrzańska między urwiskami. (Ewidentnie komuś odbiło od tego powietrza!) Wdrapujemy sie przez Świstówkę, bo na Szpiglasowej ponoć ciężkie warunki i bez raków nie ma co ruszać. Biegniemy, gdzie się da, gramolimy się, gdzie sie nie da biec. Jest super!
Wystarczy wyjechać z miasta i człowiek od razu szczęśliwszy!
Z resztą popatrzcie na te zdjęcia! Mówią same za siebie! W 5 Stawach mały pit stop na szarlotkę i dalej w drogę w góre na Zawrat. Idziemy w sumie bez planu, jak będzie źle to zawrócimy. Po drodze mijamy ludzi podkutych rakami i z czekanami! Zwłaszcza czekany dosć popularne i sporo ludzi miało przy plecakach. No nic, ponoć przy zejściu do Murowańca na druga stronę sie przydaja. Wierzymy na słowo. My na szczęście tam nie zmierzamy.
Na Zawracie wygwizdów i widoki zapierające dech! Napawamy się ze 3 sekundy i tył zwrot, bo dalej w górę już sporo lodu. I z powrotem fruniemy do 5 Stawów, gdzie spotykamy się z Olgą (co to w międzyczasie zaliczyła Morskie tam i z powtotem!) i Mauko. Troche sie zasiedzielismy i w droge powrotną ruszamy jak się szaro robi. My z Blasem zbiegamy do asfaltu przy Wodogrzmotach już w totalnych ciemnościach. Dziewczyny pewnie jeszcze gorzej. W dół biegło się szybko i zwinne niczym te kozice, ale powrót do MOKa już lekko w górę i nudno, więc trochę zamulamy. Speeda dodaje nam fakt, że w schronisku kuchnię (a wraz z nią piwodajny bar) zamykają o 18! Uff. Ledwo zdążyliśmy. „Od razu po 2 poproszę! Na zapas.”
Degustator przy pracy
Dzień 3: Morskie Oko – Wodogrzmoty – Polana Rusinowa – Bukowina
Druga wspaniale przespana noc na 12-osobowej sali i pakujemy się z powrotem. Traska podobna jak pierwszego dnia, tylko z ominięciem Gęsiej, gdzies po lasach. Ostatnie chwile na fotki i chillout w słoneczku. I wypatrywanie niedźwiedzia…
Przez te 3 dni zrobiliśmy ok 70 kilosów, każdego dnia po 23, więc pracowicie:) a nadal mamy wielki niedosyt Tatr! Jeszcze tu wrócimy!
Hasta la vista, baby!