Wsiowa majówka

Majówka już dawno zapomniana, zostało po niej już tylko wspomnienie – korporacja potrafi skutecznie postawić do pionu. Nie mniej jednak, parę fotek w kompie zalega, więc nie przepuszczę okazji, żeby powspominać te piękne leniwe chwile 5-dniowego nicnierobienia. A i biegowo był to bardzo udany tydzień, z kilometrażem jakiego dawno nie było. Total za cały majówkowy długi tydzień to 77 km! To chyba rekord w 2012.

IMG_1205

Czy w minimusach da się biegać po wodzie?

IMG_1190 IMG_1270

Blas leci na dog-kite. Takie prędkości rozwija ten pies!

Wreszcie z dala od komputera, przyziemnych spraw, wiecznego braku czasu i nadmiaru obowiązków. Główne „zadanie” na weekend to był relaks. Przyznaje się, również dlatego poległ mój marketing w konkursie Norwegofila;) Normalnie mi się nie chciało! Wybrałam hamak i zieloną trawkę.

IMG_1161

Wieczorem: ognisko i browarek. I kima w 5 sekund!

IMG_1219

Psiaki na smycz i w las.

IMG_1248

Wreszcie było więcej czasu na różne pierdoły odkładane z tygodnia na tydzień. Odpaliłam miCocha, którego jakiś czas temu dostałam do testowania. W sumie odpaliłam, to dużo powiedziane,  odpakowałam z pudełka, żeby zobaczyć co i jak i obrać odpowiednią opcję testowania.

Generalnie miCoach to mała, prosta zabawka, do zliczania przebytego dystansu i prędkości. Ale to nie wszystko co potrafi! Co go wyróżnia (na przykład od NikePlusa) to to, że w miCoach’u i jego internetowym „zapleczu” mamy do dyspozycji paletę programów treningowych. Programy są dedykowane pod różne cele: luźne bieganie, fitness i kondycja, 5K, 10K, a newet Maraton.

 IMG_1253 IMG_1257

IMG_1262

miCoach pasuje nie tylko do firmowych butów Adidasa

Jako, że ostatnio jestem na bakier ze wszelkimi planami biegowymi i na razie celu biegowego na horyzoncie nie widać, chcę sobie zapodać jeden z wolnych planów treningowych, na poprawę ogólnej kondycji. Lub na krótszy dystans. Może 10K. W myśl zasady im szybciej biegasz na krótszych dystansach, tym szybciej pobiegniesz na dłuższych stanowiło by to dobrą podstawę.. khe, khe.. przygotowań do kolejnego pół lub/i maratonu;) Jeszcze nie zdecydowałam.

IMG_1349 IMG_1341

Recovery drinks – bardzo istotne w diecie prawdziwego biegacza

  IMG_1417 IMG_1436

Bagira z nową koleżanką. Czy ona myśli, że to też pies?

Zazwyczaj mam tak, że na wyjazdach, wakacjach czy w nowych miejscach łatwo jest mi się zmotywować do biegania. Nowe ścieżki biegowe = wzmożone chęci do biegania. Boska odmiana po klepaniu w kółko tych samych tras: do parku i z powrotem. Bonus: bieganiem można szybko zwiedzić okolicę. W tym przypadku – okoliczne wioski. Tak więc, w trakcie mojej majówki co dzień uprawiałam jogging po wsiach. Czyli wsiogging.

IMG_1482

 IMG_1484 IMG_1487

Odliczam już dni do prawdziwych wakacji. Plany się klarują i jednocześnie przerażają. Czy wystarczy kondycja z joggingi i wsioggingu? Will see.

Reklama

XI Cracovia Maraton – relacja

Ta relacja z XI Krakowskiego Maratonu będzie ponownie oczami kibica  jako, że ostatnimi czasy bliżej mi do niedzielnego truchtacza niż biegacza w pełni sezonu na bicie rekordów w biegach ulicznych.

Nie mój był to start co prawda (spokojnie Kate, i na Ciebie przyjdzie czas w odpowiednim momencie..), ale mojego zawodnika. Blas trenował pilnie pod mym czujnym okiem przez ostatnie 16 tygodni wg planu First. W niedzielę leciał na złamanie 3:30h. Ostro!  Planowana poprawa życiówki sprzed roku o całe pół godziny.

Ale od początku.

W sobotę zawitaliśmy w stolicy Małopolski u naszych starych(!) dobrych przyjaciół. Wyjazd był świetnym pretekstem, żeby sie wreszcie zobaczyć i rozpracować (niejedną) butelkę wina. Tylko Blas się wyłamał i  zachował totalną abstynencję. Za to nadrobił ilością bananów jaką pochłonął przez całą sobotę;)  Ogólnie chill przedmaratoński:) przynajmniej dla kibiców;)

Niedzielny ranek obudził nas przepiękną pogodą! Piękna może dla nas – kibiców, natomiast dla startujących – not so much… Jest takie stare polskie powiedzenie o zimie i drogowcach… podobne chyba powstanie o lecie i krakowskich maratończykach…

IMG_9667A

Przedmaratoński chillout z kotem w tle

Gotowi… do startu…

Oczywiście nie obyło się bez lekkiej nerwówki parkingowej. Jak to zwykle bywa, gdy przyjeżdża się na ostatnią chwilę, bo wszystkie drogi dojazdowe do centrum są już obstawione przez panów w mundurach, a uliczki poblokowane przez równie pomysłowych towarzyszów biegu. Chłopaki polecieli w ramach rozgrzewki na start, a my z Ewą kołowałyśmy miejsce postojowe. Na szczęście zdążyłyśmy na start!

1cracovia_maraton_2012_1

_cracovia_maraton_2012_7

… Start!

Muszę przyznać, że zrobił na mnie wielkie wrażenie. Morze maratończyków, przy dźwiękach Piratów z Karaibów, każde z nich wyrusza we własną “drogę”. Drogę długą i mozolną, ciężką zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ale na starcie tego nie widać. Na starcie widać tylko radość, dumę, szczęście, że wreszcie nastąpiła TA chwila. Chlip… serio się wzruszyłam, nie tylko z resztą ja i nie tylko ze względu na niewyrównane rachunki z maratonem;) Ach, piękne to było!

_cracovia_maraton_2012_55 _cracovia_maraton_2012_8

Wśród dominującego testosteronu znalazło się nawet kilka pań

Kibicowanie & zwiedzanie

Nie tylko biegusy dzięki maratonowi mają okazję pozwiedzać trochę miasto, także my – kibice. Oczywiście nasz zawodnik leciał prawie na rekord świata, więc nie można było się zbyt daleko oddalić, ale i tak zobaczyłam ładny kawałek starówki, rynek i Wawel.

  cracovia_maraton_2012_12 cracovia_maraton_2012_13cracovia_maraton_2012_14

Nad Wisłą zażywaliśmy dobrą godzinę kąpieli słonecznej w oczekiwaniu na pierwsze charty. Niesamowite, że na Wawelu pojawili się już po 1:59h, wcześniej będąc w Nowej Hucie na drugim końcu miasta. Chyba pierwszy raz w życiu z bliska widziałam jak biegają tacy zawodnicy: wielkie susy i na paluszkach!

1cracovia_maraton_2012_9 cracovia_maraton_2012_10

Czas płynął nieubłaganie i trzeba było zbierać się na metę rozkładać czerwone dywany stanowisko powitalne dla naszego dzielnego B.

 _cracovia_maraton_2012_17 _cracovia_maraton_2012_18

Czekamy i czekamy. Biegną balony na 3:15. Starzy. Młodzi. Panie. I panowie. A Blasa ni widu, ni słychu. Mam złe przeczucia, bo wiem jak nie znosi biegać w upale. Poza tym przygotowywał się w skrajnie niskich temperaturach, jakieś 30 stopni niższych! Adrenalina sie nam udzieliła, tym bardziej, że trzeba było nieźle walczyć o dobre miejsce obserwacyjne;)

Zgon na mecie

Biegną balony na 3:30! Same. Oj, już wiem, że jest ciężko. Jak widzisz, że Twoje cele oddalają się, ciało powoli odmawia posłuszeństwa, to i głowa nie poniesie sama…

W końcu JEST! Widać go! Kurcze, wlecze się nieziemsko, całkiem nie jak Blas, który na każdych zawodach na finiszu speeduje ile sił w nogach! Wpada na metę po 3:40h i poprawia swoją dotychczasową życiówkę o 18 minut! Jesteś wielki, kochanie!!! Temperatura, słońce oraz za szybkie tempo balonów, które na połówce były za wcześnie o kilka minut (!) spowodowały wypalenie (potocznie zwane “sfajczeniem się”) po pierwszych 20 km. Potem było już tylko gorzej (całkiem jak ja to to właśnie pamiętam).

 1cracovia_maraton_2012_19 1cracovia_maraton_2012_20

Czerwone minimusy o przebiegu 10 km spisały się znakomicie.

1cracovia_maraton_2012_21

Końcowe przemyślenia

Maraton. Love it or hate it? Takie mieszanie odczucia odebrałam po Błazeja wyczynie. To ja może najpierw nauczę się te połówki biegać…

1cracovia_maraton_2012_22Ałaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!

Zdjęcia z XI Cracovia Maraton na Albumie Picasa 42kmandmore

Bieganie a chorowanie

Jakiego trzeba mieć pecha, żeby rozchorować się w weekend?! Człowiek spracowany, w tygodniu marzy o choćby  najmniejszej oznace choroby, co by L4 udać się i ze 3 dni luzu dostać (co mi się NIGDY nie zdarza. NIGDY), a tu masz: przychodzi sobota, a ja ląduję z gorączką w boleściach na cały dzień do wyra. Pech!

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Taki biegacz bądź biegaczka, co się w zimie hartuje biegając przy –15 albo i niżej, musi dostać coś w zamian. I to nie tylko doskonałą (khe khe) wytrzymałość i wydolność na zawodach albo silny charakter. Dostaje także porządną odporność na wszelkie zarazki, grypy, katarki i inne niesprzyjające warunki. A jak już taki się przypałęta, to biegaczkowy zahartowany organizm radzi sobie z nim błyskawicznie.

Takim oto cudem mogłam dziś ponownie stawić czoła długiemu niedzielnemu biegowi. Nie zaszkodziły pewnie zdrowe przekąski (dużo warzyw i owoców) i herbatki z miodem. No dobra, niezdrowe też były, choremu się przecież nie odmawia. Plan wołał dziś 25 km w tempie maratońskim + 6sek/km. Cooo?!! Nie-wy-ko-nal-ne. Ledwo przecież oswoiłam 20-stkę!

Tym razem dostosowałam więc plan do siebie. I okoliczności. Czyli:

wyluzuj i po prostu biegnij Wyluzuj i po prostu biegnij

Najpierw pozamulałam z Bagirą w parku, żeby nieco przyzwyczaić się do rześkiego powietrza. Jak widać na załączonej dokumentacji, to było bardzo  pracowite przedpołudnie dla Bagusi… Wracałam prawie z pręgowaną akitą zamiast klasycznej czerwonej.

 Akita w parku Akita w parku

Potem solo zwiedziłam 2 parki wrocławskie i jeszcze coś tam trzeba było dokręcać pod domem. Wyszło 15 km. Się zmęczyłam, znudziłam, więc chyba plan na niedzielne wybieganie wykonany, co nie? Coś ostatnio szwankuje mi motywacja na te długie biegi…

IMAG0768

Czy 15 km liczy się jako długie wybieganie?

Być jak Szerpa, czyli weekendowy Karkonosze hike (dzień 2)

Niedziela obudziła nas na Przełęczy Karkonoskiej wspaniałym słońcem. W nocy się wypadało, wiec z rana było dość rześko. Szybka szamka, schroniskowa jajecznica dla B i B (tak, tak.. ) i w drogę. Pierwotnie planowaliśmy zejście do Szklarskiej przez Łabski Szczyt,  a z tamtąd busem/stopem na Okraj. Opcja odpadła, bo mało kto na takie zadupie jak Okraj jeżdzi, a autobusów tez nikt nie sprawdził. Trasa powrotna powstała więc spontanicznie z „palcem po mapie”. Chodziło głównie o to, żeby nie maszerować znowu ta samą trasą i oszczędzić sobie podejścia pod Słonecznik.  I tak wyruszylismy na czeskie szlaki..

Karkonosze hike - dzien 2 - schronisko odrodzenie

Bagira poczatkowo nieco sie ociągała (widać zakwasy ją już dopadły), ale po rozruszaniu kości znowu wesoło człapała.

Karkonosze hike - dzien 2

Trafilismy na pusty (!) żółty szlak ciągnący sę wzdłuż strumienia, gdzie Bagira mogła na bieżąco chłodzis łapy i brodzić, czyli to co kocha najbardziej;)

Karkonosze hike - day 2 - blas

Happy Bagira = brodząca Bagira.

Karkonosze hike - dzien 2  - strumien

Docieramy do  schroniska Biela Bouda. Ruch w interesie powoli się rozkreca, pojawiają sie pierwsi turyści. Blas rozpoczyna piękny dzień (jak wczoraj!) od czeskiego browarka:))

Karkonosze hike - dzien 2 - bielo bouda

Stąd ruszamy znowu w górę (do tej pory był lajcik, tylko w dół) szlakiem wzdłuż doliny Białej Łaby. Głośny szum strumienia towarzyszy nam non stop. Niestety wznosimy sie coraz wyżej i odchodzimy od wody. Bagira nie raz ma ochote zrobić „jump!”.

Karkonosze hike - dzien 2

Idziemy coraz wyżej i wyżej. Celem kolejnego postoju jest schroniski Lucni Bouda, największe i najstarsze schronisko w Karkonoszach.  Rzczywiście wygląda jak wielka buda pośród łak!

Karkonosze hike - dzien 2 - lucni bouda

Słońce smaży konkretnie, a cienia jak na lekarstwo. Niestety perspektwy na dajszą trasę też mało optymistyczne…

Karkonosze hike - day 2 - jeziorko torfowe

Trzeba sie chłodzić póki można! Choćby w jeziorkach torfowych!

Karkonosze hike - dzien 2

Ruszamy dalej.

Karkonosze hike - dzien 2 - lucni bouda to sniezka

Znowu do Śnieżki. W domu Śląskim tłumy turystów, autostrada na Śnieżkę też zakorkowana.. Grrr.. i do tego wszystkiego jeszcze to palace słońce.. Robimy przerwe na jeden obiad na 3:  Blas – tłuste fryty, Bagira – mięcho, pańcia – suróweczki. Było byszne, dla każdego z osobna;)

Karkonosze hike - dzien 2

Wreszcie odbijamy w prawo w kierunku Okraja. Flashback. Stąd juz znajoma droga. bagira niestety ma juz dość, nikt z nas nie przewidział TAKIEGO słońca przez CAŁY dzień. Biore ją na smycz, żeby równo szła i staram sie robić jej cień (ludzki baldachim) swoim wielkim plecakiem, który, nota bene, zaczyna mi nieco ciążyć…

Karkonosze hike - dzien 2

Jest wreszcie troche cienia! 30 min przerwy w Jelonce, gdzie w środku nie mozne jeść i pić (!) własnego prowiantu pod groźbą 500kc! Bagira kima na trawie, Blas zalicza mega puchar lodowy, a ja czeskie Lentilki. Yumm!

Karkonosze hike - dzien 2

Ostatnie metry i… jeeeest widać wioskę! Po ok 8-9 godzinach docieramy do auta. Zgon.

Karkonosze hike - dzien 2 - koniec wycieczki

Podsumowując: trek dał na m w kość ciężarem plecaka i  pogodą.  Przy okazji  nowy plecak sprawdził się super (Tato, niestety co ciężar to ciężar, nawet najlepszy plecak nie ma skrzydeł!). Cascadie nawet pod takim obciążeniem spokojnie na kilka godz.  marszu się nadaja. Stare buty odcisków nie zostawiaja (ups, Blas nie miał takiego szcześcia). Achilles też w miarę ok, po pierwszym dniu samo przeszło.

Jestem dobrej myśli jesli chodzi o Nepal. Damy radę!

Być jak Szerpa, czyli weekendowy Karkonosze hike (dzień 1)

Chcesz sobie dać w kość na wycieczce w górach? Zarzuć na plecy kilkunastu kilogramowy plecak!

Tak w skrócie można opisać nasz trip w Karkonosze, mający na celu ucieczkę przed Maratonem Wrocławskim, ale i bedący pewnym sprawdzianem przed wyjazdem do Nepalu. Czemu dopiero teraz? Hmm.. w sumie nie wiem, normalnie człowiek nie ma ochoty obciążać się dodatkowo takim klocem:

Karkonosze hike

Planowana trasa biegła od Przełęczy Okraj, gdzie zostawiliśmy auto i wystartowaliśmy od strony czeskiej w kierunku Śnieżki. Czyli cały czas jednostajnie w górę. Oj trzeba było się przyzwyczaić do ładunku na grzbiecie… Za to Bagira, jak to bywa na początku każdej wycieczki, rześka i żwawa, na luzaka sobie biegała;) Oczywiście bez smyczy…  za co pewnie nie jeden turysta by mnie ochrzanił;) Ja jednak jestem pewna swojego psa!

Karkonosze hike

Robią wrażenie przebyte km. Tym bardziej jak widzisz kilka planów tych „łagodnych” pagórków.

Wreszcie docieramy do autostrady na Śnieżkę (czyli do drogi jubileuszowej.. kto to tak nazwał?!). Szczyt jest totalnie we mgle. W około mnóstwo turystów, okupują każdy wolny skrawek miejsca do odpoczynku. Potem dowiadujemy się czemu. Piwo w schronisku na Śnieżce jedyne 15 zeta;)

Karkonosze hike - szczyt śnieżki

Pozujemy dalej.. Portretów nigdy za dużo..

Karkonosze hike - śnieżka

Czas karmienia najsłabszych zawodników. Liczę, że dobry posiłek węglowy da Bagirze siłę na dalszą trasę. W końcu to nawet nie połowa!

Karkonosze hike - śnieżka

Na szczycie można spotkać różne rasy górskich psów: akity, wyżły, jorki… Zawsze miło spotkać kumpla na trasie;)

Karkonosze hike - śnieżka - zejście

Chwila konsternacji na rozdrożu. Kierownik wycieczki nakazuje iść w górę.

Karkonosze hike - kierunek

Bagira nie miesza się w te dywagacje i w tym czasie udaje się na spoczynek. Akity to bardzo oszczędne zwierzęta: w uczuciach, w eksploatacji i w użytkowaniu własnej energii. Nota bene, dlatego nigdy nie będzie dobrym running buddy:/ W tle „masyw” Śnieżki.

Karkonosze hike - szczyt śnieżki w tle

Klasyczne zdjęcie „Jump!” nad Samotnią i ciągniemy dalej.

Karkonosze hike - Samotnia z góry

Gdy wreszcie docieramy do Słonecznika, słońce zaczyna zachodzić. Tempo futrzanego turysty znacznie spada, wiec wleczemy się już konkretnie.  Oczywiście fotograf (czyli Blas) także nie przyczynia się do zwiększenia tempa… No, przecież trzeba zrobić milion zdjęć z panoramą na Karkonosze o zachodzie..

A droga do wyra daleka…

Karkonosze hike - slonecznik

Jest! Wreszcie! Za setną górką widać światła! Na skróty ze szlaku schodzimy już zupełnie po ciemku.

Karkonosze hike

Fuksem udaje nam się dostać ostatni pokój. Nawet „z wykładziną”, pomimo tego, że mamy psa;) Goście, którzy przychodzą kilka minut za nami nie mają takiego szczęścia – dla nich pozostaje juz tylko przysłowiowa gleba.

A w schronisku imprezka na całego: przecież dziś walka Kliczki! Połowa turystów dotarła tu autem, żeby w tych przepięknych okolicznościach przyrody pooglądać Polsat czy inne tv. Po jednym piwie znudziło mi się udawanie zainteresowania boksem, więc udałam się z Bagirą na ciche zajęcia w podgrupach (ja – czytanie aktualnie o zdobyciu K2 w ’86, Bagira – pilnowanie dobytku w pokoju hotelowym).

Do nokautu nie dotrwałam;)